poniedziałek, 8 października 2018

O "Ani z Avonlea" + aktualizacja

    Materiał, jaki udało mi się zgromadzić i przedstawić przez te dwa i pół roku istnienia bloga, w pełni ukazuje jak fascynujące dzieje bibliograficzne miały polskie przekłady powieści Maud. Wiele kwestii owianych jest zagadkami przeszłości. Żałuję, że nie jestem w stanie dotrzeć do większej ilości archiwów - moje pole manewru ogranicza się do zasobów internetowych i rzadkich wizyt w stolicy. Praktycznie o każdym tytule można opowiedzieć jakąś historię okraszoną ciekawostkami oraz niezliczoną ilością pytań i wątpliwości - oby kiedyś znalazły się na nie odpowiedzi.

   Również i Ania z Avonlea ma za sobą całkiem ciekawe dzieje - przynajmniej te najwcześniejsze, kiedy ukazała się na rynku wydawniczym. Prześledziłam kilka katalogów w Polonie, katalog Biblioteki Narodowej i zdjęcia, jakie z niej otrzymałam, zajrzałam do Repozytorium Gabarytów i licznych witryn internetowych. Przy okazji skorygowałam pewien błąd. Z myślą o tym wpisie nosiłam się bardzo długo - kolejny przedwojenny egzemplarz drugiej części cyklu kupiłam ponad rok temu... 

   Ania z Avonlea ukazała się w Polsce pierwszy raz w 1924 roku. Nakładcą było Wydawnictwo B. Rudzki. Książka miała kartonową oprawę, niebieski grzbiet z tłoczonymi literami i liczyła 284 strony. Egzemplarze wydrukowano w jednej z największych drukarni warszawskich "Jan Cotty".


 Gazeta poranna, R. 13, nr 24 (24 stycznia 1925)



   Już sama kwestia wydawcy i drukarni jest niezwykle ciekawa. Bronisław Rudzki był przede wszystkim właścicielem wydawnictwa nutowego i płytowego (także sam komponował utwory). Przy Marszałkowskiej 146 prowadził sklep muzyczny, był przedstawicielem handlowym wytwórni patefonów. Poza tą działalnością wydawał również książki (jeden z adresów firmy mieścił się przy Nowym Świecie 32, w sąsiedztwie Arctów - być może to adres księgarni??). Bronisław Rudzki zginął w trakcie wojny rozstrzelany w 1940 roku, jego żona, Anna, zmarła w obozie koncentracyjnym w 1942 lub 1943. Synem Rudzkich był Kazimierz Rudzki - dla mnie niezapomniany w roli Kazimierza Jankowskiego, ojca Pawła w "Wojnie domowej", zaś wnukiem (po córce) - Janusz Głowacki, dramaturg, prozaik i scenarzysta. Co do drukarni - była to firma z tradycjami, w XX wieku prowadzona przez spadkobierców założyciela. Było to przedsiębiorstwo, którego dwa słupy afiszowe do dzisiaj stoją w stolicy (o ciekawej sprawie monopolu drukarni poczytacie tutaj: zapomnianareklama.blogspot.com/2011/11/obiecaam-wrocic-do-tematu-supow.html). 

   Wracając do książki. Zwraca uwagę okładka - jej ilustracja jest przedrukiem... Autor grafiki, którą w pierwszym wydaniu w oryginale zamieszczono na frontyspisie, George Gibbs, nie został odnotowany.


(fot.: poormansrarebooks.com/38481_3.jpg)







   Kolejnym smaczkiem bibliograficznym są błędy na okładce: "L. M. Mongomerry." i "Ania z Avonley". Nie ma ich już natomiast na stronie tytułowej oraz grzbiecie woluminu.





   Istnieją źródła, które podają, że w tym samym roku Ania z Avonlea ukazała się w tym samym formacie u Arctów. Nie jest to jednak prawda. Owszem, Arctowie również wydali powieść, ale drugie wydanie (wyraźnie to odnotowano na stronie tytułowej) ukazało się w 1927 roku. I owszem, szata graficzna była identyczna (także nie ma wzmianki o autorze ilustracji), ale egzemplarze miały format nieco większy, a sam blok liczył 262 strony.









   W tym wydaniu poprawiono już błędy na okładce. Ciekawa rzecz - Ania z Avonlea pojawia się (wśród źródeł dostępnych w Polonie) w Katalogu Dzieł Nakładowych M. Arcta już... w sierpniu 1925 roku!





* Także dokładnie w tym samym czasie Arct zamieścił reklamę książki w piśmie dla dzieci, którego był wydawcą - Moim Pisemku. O tej reklamie pisałam w poście "Reklama książek o Ani".


   Trudno mi wyjaśnić tą zawiłość... Wydanie pod egidą Arctów na pewno pochodzi z 1927 roku - w pierwszym okresie prowadzenia bloga pisałam o procesach sądowych - m.in. z udziałem tej starej rodzinnej oficyny. We wzmiance prasowej pada właśnie ten rok (i kolejny - być może chodzi o dodruk). Możliwe, że Arctowie, na fali niezmiennej popularności Ani z Zielonego Wzgórza, wykupili cały nakład z 1924 roku od Rudzkiego i sprzedawali jako własne wydawnictwo... A do kolejnego własnego, czyli drugiego, nie mieli wykupionych praw od L. C. Page i stąd ten proces (?)...


   I jeszcze jedna ciekawostka na koniec, dotycząca mojego egzemplarza drugiego wydania. Zwróćcie uwagę na pieczątki - na stronie tytułowej i nad tekstem pierwszego rozdziału:





   Kojarzycie to nazwisko? Wolumin Ani z Avonlea kupiłam poprzez sklep internetowy jednego z wrocławskich antykwariatów. Okazuje się, że do mojej kolekcji trafiła kolejna książka z tego samego księgozbioru. Księgozbioru, który należał do Tadeusza Seredyńskiego, a z którego mam już pierwsze wydanie Ani z Zielonego Wzgórza, zakupione od... lubelskiego antykwariusza. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie i zachwyt, kiedy odpakowałam przesyłkę...



Tadeusz Seredyński
(fot.: encyklopediateatru.pl)






  • Polona
  • culture.pl/pl/tworca/kazimierz-rudzki
  • ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/kazimierz-rudzki

1 komentarz:

  1. Gratuluję kolejnego obszernego wpisu bibliograficznego:) Taka segregacja danych jest bardzo cenna w obliczu chaosu, jaki zapanował w bibliografii Montgomery od czasów powojennych...

    OdpowiedzUsuń