W 1958 roku, w którym w ramach Młodzieżowego Teatru Telewizji przygotowano i wyemitowano "Anię z Zielonego Wzgórza", wyprodukowano także kolejny spektakl telewizyjny - "Anię z Avonlea". Nie jestem pewna co do daty emisji, prawdopodobnie było to już w kolejnym roku. Znalazłam w 9. numerze Ekranu, właśnie z 1959, artykuł będący recenzją owego przedstawienia Telewizji Polskiej. Recenzją... mhm... mało pochlebną ;)
O sukcesie czerwcowego spektaklu Ania z Zielonego Wzgórza Młodzieżowy Teatr Telewizji Warszawskiej zachęcony licznymi listami widzów, którzy chcieli zobaczyć ciąg dalszy przygód małej marzycielki z Wyspy Księcia Edwarda, adaptował na ekran drugą część popularnej powieści Lucy Maud Montgomery.
Andrzej Konic, który zręcznie skonstruował fabułę pierwszej adaptacji, eliminując starannie szereg nieistotnych fragmentów, miał tym razem zadanie nierównie trudniejsze, Ania z Avonlea, jest powieścią o bogatej akcji, większej ilości postaci i zdarzeń. Zrezygnował on jedynie z historii panny Lawendy i Chatki Ech. Zobaczyliśmy więc podczas spektaklu: nieopatrzną sprzedaż jałówki pana Harrisona (pan Harrison był, jałówka nie!), niesforne bliźnięta, marzycielskiego Jasia Irvinga i całą szkołę avonleaską (nawet z Saint Clairem Donnelem) i ku uciesze wszystkich dziewcząt Gilberta Blythe.
Całość ujęto dla przejrzystości w ramy retrospekcji - Ania opowiada minione dni swojej wiernej przyjaciółce czarnowłosej Dianie. Zbliżenia ich roześmianych lub zasmuconych twarzyczek stanowią przerywnik zamykający poszczególne sceny.
Zatłoczenie ekranu mnogością postaci, a fabuły wielością wątków, nie wyszło Ani z Zielonego Wzgórza na dobre. Epizody z panem Harrisonem, arcyśmieszne w powieści - zatraciły na ekranie swój humorystyczny charakter, liryczny Gilbert plącze się sztywny i niepotrzebny, nawet krewka pani Linde, która wbrew swojej gadatliwej naturze zapomina tekstu i ba zbliżeniu rzuca suflerowi rozpaczliwe: coo? - nie ratuje sytuacji. Ponadto inscenizacja usposabia ponuro - dochodzimy do wniosku, że tzw. "dziecięce talenta" są u nas rzadkością nie tylko w filmie (straszny swawolny Kazio w Żołnierzu królowej Madagaskaru). Biedni uczniowie szkoły z Avonlea (patrz zdjęcie) recytują swoje kwestie jednym tchem, pełni przerażenia, czy dopisze im pamięć, i oddychają z ogromną ulgą, gdy ich rola dobiega końca. Tadzio - bliźniak, którego przezabawne pytania i tysięczne figle tak nas bawią w powieści, był zastraszonym, drewnianym posążkiem. Jedynym dzieckiem, zachowującym się naturalnie przed kamerą był chłopczyk grający Jasia Irvinga. Żałować należy tylko, że jego poetycka opowieść o Skalnym Ludku, Norze, Braciach Żeglarzach i Białej Pani okazała się tekstem miłym w czytaniu, ale nie do przyjęcia w dziecinnych ustach.
Największym atutem spektaklu Ania z Avonlea była podobnie jak w Ani z Zielonego Wzgórza odtwórczyni głównej roli, Danuta Przesmycka (na fot. obok). Z małego, patetycznego dziewczątka, jakie pamiętamy z poprzedniego spektaklu, zmieniła się w "dziewczę lat szesnastu i pół, o poważnych, szarych oczach i rudych włosach, zwanych przez życzliwych przyjaciół kasztanowatymi".
B. W.
Recenzja faktycznie nieprzychylna. Jednak mimo to, chętnie obejrzałabym oba spektakle. Jak widać recenzent był znawcą tematu, co cieszy. :)
OdpowiedzUsuńDomyślam się nawet, kto był owym recenzentem :)
UsuńNiestety, nie obejrzymy już tych spektakli. Kontaktowałam się z Archiwum TVP - "Ań" nie ma w telewizyjnych zbiorach.