Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy (wiedziona drobną wskazówka w books.google) "dokopałam się" do niezwykłych rozważań o Ani Shirley i innych bohaterach cyklu powieściowego w Homo – Zodiacus Leszka Weresa. Przeczytajcie je sami...
O życiu uduchowionym, czyli rozwój w fazie Ryb
[...]
Z
konfrontacji z życiem nie najlepiej wychodzą więc zarówno archetypy literackie
fazy Ryb, jak i osoby realne. Istnieje wszakże literacka postać, która daje
sobie radę zupełnie nieźle. Jest to – z pewnością ku zaskoczeniu wielu
czytelników – ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA, choć trzeba przyznać, ze reprezentuje
ona archetyp pogranicza Ryb i Barana. L.M. Montgomery zresztą trzykrotnie
podkreśla, że Ania urodziła się w marcu, sama więc umieszcza swoją bohaterkę we
właściwym jej kontekście zodiakalnym (!).
Nadzwyczajną
wprost, prawie chorobliwą wyobraźnię i wrażliwość, charakterystyczne dla fazy
Ryb, łączy ona z rzadko u Ryb spotykaną aktywnością, ambicją i umiłowaniem
życia – archetypowymi więc cechami dla fazy Barana. Żyje tak zresztą na co
dzień: „Podczas gdy Maryla to mówiła, zdawało się, te słońce znowu zajaśniało
na twarzyczce Ani. Przede wszystkim zgasł na niej wyraz rozpaczy, potem zakwitł
lekki promień nadziei, a oczy zalśniły jak dwie gwiazdy poranne. Dziewczynka
była jak przeistoczona..." Postać Ani zyskuje dodatkowo na ostrości przy
konfrontacji z trzeźwą i bardzo praktyczną Marylą, reprezentującą spolaryzowaną
z Rybami fazę Panny. Do konfrontacji tej powrócę zresztą w następnym eseju. Na
razie zostańmy przy Ani. Nie tracąc nic ze swej wrażliwości, nie gubi się ona
bynajmniej w emocjonalnych głębinach fazy Ryb. Pojmuje, że w życiu koniec
jednego oznacza zazwyczaj początek czegoś innego. Mówi: „Ach jak to jest
przyjemnie mieć wyższe dążenia! Jakże się cieszę, że mam ich tyle! A najlepsze
jest to, że się nigdy nie kończą. Zaledwie osiągnąłeś jeden cel, już inny,
wyższy jeszcze, ukazuje ci się w dali. I to właśnie czyni życie tak
miłym!" Wkrótce Ania pojmuje jeszcze jedną prawdę: „Ale teraz czuję
dokładnie, że dopóki fiołki będą kwitły w dolinie poniżej Zielonego Wzgórza, a
malutkie paprocie będą wychylały swe główki wzdłuż Alei Zakochanych, nie zrobi
mi to wielkiej różnicy, czy otrzymam stypendium Avery’ego, czy też nie.
Starałam się, jak mogłam najlepiej i teraz zaczynam pojmować, co to znaczy
»rozkosz walki«. Najpiękniej jest walczyć i zwyciężyć, ale równie dobrze jest
walczyć i szlachetnie przegrać". Śmierć ukochanego przez nią Mateusza nie
może więc stanowić poważnego zagrożenia dla jej psychiki: „Ania, która nigdy
dotąd nie zaznała ciężkiego zmartwienia, smuciła się, że wszystko idzie dawnym
trybem, że życie może toczyć się dalej tak samo – bez Mateusza. Czuła jakby
wstyd i wyrzuty sumienia, gdy spostrzegła, że wschody słońca ponad jodłami i
jasne różowe pączki w ogrodzie wprawiały ją w dawny zachwyt, że cieszyły ją odwiedziny
Diany, a jej wesoła paplanina i żarty pobudzały ją do śmiechu, że – krótko
mówiąc – cudny świat kwiecia, miłości i przyjaźni nie utracił nic zgoła ze swej
mocy wzruszenia jej, a życie wzywało ją nadal tysiącem nieprzezwyciężonych
głosów". I dalej: „Brak mi go tak bardzo... bezustannie... jednak świat i
życie wydają mi się tak niezmiernie zajmujące i piękne!"
Jak
na opiekuńczą Rybę przystało, Ania rezygnuje z upragnionego i otrzymanego
wreszcie stypendium ze względu na zdrowie Maryli. Mówi: „Będę Maryli czytywała
głośno i będę ją rozweselała. Nie możesz być smutna ani samotna! Będziemy żyły
we dwie spokojnie i szczęśliwie". Swój cel życia wykłada następująco: „Ja
zaś pragnęłabym upiększać życie... Nie tyle chodzi mi o nauczanie ludzi,
chociaż wiem, że jest to najszlachetniejsze dążenie, ile o to, aby życie
upływało im milej. Pragnę, aby dzięki mnie przeżyli jakąś radość... radość,
której by nie mogli zaznać, gdyby mnie nie było na świecie". Doroślejąc,
nie gubi bynajmniej archetypowych cech swojej fazy, co poświadcza nawet Mały
Jaś: „Nie, mojego Ludka nie mogłaby pani zobaczyć. Tylko ja go mogę widzieć.
Ale pani może widzieć swojego własnego Ludka. Czyż to nie cudowne, że my oboje
rozumiemy takie rzeczy? – dodał ściskając jej dłoń po koleżeńsku. – Czyż to nie
cudowne, że jesteśmy tacy?"
Czy
przeznaczone było Ani być taką właśnie istotą? Większość Ryb uważa, że i losy
całego świata, i losy poszczególnych ludzi nie są wolne od nitek przeznaczenia.
Podobnie więc jak Judasz działał z nacisku sił, których nie pojmował, a
proroczy poemat Jezis, przewidujący rozwój wydarzeń w Witkacowskim „małym
dworku", przerastał nie rozumiejącego sensu swoich słów autora, tak Hamlet
po zabiciu Poloniusza mówi:
„Lecz pragnąc tego musiały
niebiosa
Jego mną karząc, a mnie nim, bym
musiał
Być wykonawcą ich woli i
biczem".
Nic
więc dziwnego, że po szczęśliwym połączeniu się pana Irvinga z panną Lawendą
Ania powie: „Kto wie, czy pani Linde nie ma słuszności twierdząc, że
przeznaczenie rządzi światem, więc to wszystko musiało się spełnić w jakikolwiek
sposób. Ale gdyby nawet... miło przecież pomyśleć, że byłam narzędziem w ręku
przeznaczenia". Oczywiście Maryla reprezentuje całkowicie odmienny pogląd
na tę sprawę, co jednak nie jest w stanie odebrać Ani jej zwykłego optymizmu:
„Drogi, ukochany świat! – szepnęła. – Jakże ja cię podziwiam i jakie się
cieszę, że żyję wśród ciebie". Ania więc wyzwoliła się spod wpływu
negatywnych energii królestwa Neptuna, władającego symbolicznie fazą Ryb,
zachowując jednak to wszystko, co w królestwie tym najcenniejsze, Z punktu
widzenia ewolucji zodiakalnej przerosła więc zarówno Franię jak Hamleta. A że
uczyniła to za pomocą prostych zupełnie środków, które, gdy były we władaniu
Barana w pierwszej fazie rozwoju, wydawały się prymitywne, mało użyteczne,
pozbawione głębi, a nawet znaczenia, nadanego im doświadczeniami faz
późniejszych, o tym tylko świadczy, iż droga człowieka wzdłuż spirali Zodiaku
nie powinna mieć swego kresu.
Powyższe
rozważania nie zamykają cyklu esejów zodiakalnych, gdyż nasza intelektualno-literacka
przygoda z Zodiakiem właściwie dopiero się rozpoczęła.
W kolejnym rozdziale znajduje się ciekawy "eksperyment myślowy", którego tu jednak nie będę przytaczać. Ania z Zielonego Wzgórza występuje w nim jako jedna z wielu postaci literackich, które spotykają się w jednym miejscu i czasie.
Inny ciekawy fragment także szerzej traktuje o Ani Shirley, ale nie tylko o niej:
Caritas cierpiąca
[...]
Wydaje się, że z archetypów
literackich zaproponowanych w rozdziale O życiu uduchowionym tylko ANIA Z
ZIELONEGO WZGÓRZA wymyka się ukazanym prawidłowościom, umyka śmierci i
cierpieniu, ale też pamiętajmy, że po pierwsze, znalazła się ona na Zielonym
Wzgórzu jako zaadoptowana sierota, która miała być chłopcem (iście neptunowe to
zamieszanie już na samym początku), i sama swoją dobrocią wszystko osiągnęła, a
było to możliwe, bo – po drugie – jej postać symbolizuje właściwie już okres
przełomu, a więc przejścia od fazy Ryb do Barana. Poza tym, XII-domowe
doświadczenia i w późniejszym życiu niecałkowicie ją ominęły. Opieka nad
Marylą, zamiast realizacji własnych planów – to przecież chyba najbardziej
typowa neptunowa przeszkoda. Ponadto przez dłuższy okres Ania zaznała goryczy
rozłąki z Gilbertem, i to właśnie wtedy, gdy wreszcie wyznali sobie miłość i
Ania z Szumiących Topoli, z pewnego przecież odosobnienia, stała list za listem
do przyszłego męża. To jednak, co jej zostało zaoszczędzone, dotknęło boleśnie
jej przyjaciółkę, EWĘ MOORE (Wymarzony dom Ani). Lepiej opowiem o tym od razu,
zanim o czymś zapomnę lub poplączę, albo w ogóle przejdzie mi ochota, by
cokolwiek powiedzieć. Historia jej życia to archetypowy wręcz zapis tego
wszystkiego, co w części przynajmniej staje się udziałem wielu reprezentantów
fazy Ryb. Najpierw więc dwunastoletnia Ewa była świadkiem tragicznej śmierci
bardzo przez siebie kochanego młodszego brata i pierwsza dotarła do
zmiażdżonego przez wiejską furę ciała. W dwa lata potem weszła do pokoju i
zauważyła zwisające z lampy zwłoki swego ojca. Małżeństwo zawiera pod psychiczną
presją matki (przypomnijmy tu małżeństwo Zygmunta Krasińskiego, zawarte pod
silną presją ojca), by zadowolić ją i uratować ojcowiznę. Matka jednak wkrótce
umiera, a Ewa zostaje porzucona przez wyruszającego na morze męża. Ten zaś,
odnaleziony przypadkiem, a może cudem, w wyniku pobicia jest zdziecinniałym i
wymagającym stałej opieki człowiekiem. To jedyna rzeczywistość młodej wciąż
jeszcze Ewy, która nie skarży się, lecz ucieka w samotność. Nie koniec to
jednak tej wymownej symboliki XII domu, wymagającego od archetypowych Ryb
stałego poświęcenia. Nie ma więc Ewa prawa do miłości, choć darzy uczuciem przebywającego
czasowo pod jej dachem pisarza. Tymczasem po dokonanej operacji okazuje się, że
domniemany mąż Ewy jest w rzeczywistości jego bliskim kuzynem. Czyżby koniec
utrapień? Być może, ale nie neptunowego zamieszania. Ania zaprasza do swego
domu owego pisarza, by ułatwić kontakt między młodymi, lecz Ewa o tym nie wie.
Gdy przypadkowo odwiedza Anię i dowiaduje się o tej wizycie, jest nieszczęśliwa,
nie znając przecież jej prawdziwego celu. Wszystko kończy się dobrze, ale czy
Posejdon na długo pozostawi w spokoju swoich wybrańców? W jednym ze swoich
opowiadań Jarosław Iwaszkiewicz zapytuje podobnie – i sam sobie odpowiada:
„Prozerpina musi wrócić do Hadesu”. Przynajmniej w mojej fazie Ryb takie
słowa jak „karma” czy „przeznaczenie” silnego nabierają blasku i inną
moc posiadają.
Sądzę, że nie wszystkie młode
damy, które próbują tworzyć piórem, wykazują tendencje do pisania takich
opowiadań jak Ania podczas swego pobytu na uniwersytecie. Bohaterką jej opowiadania
Moje mogiły jest żona księdza metodysty. Mówi Ania: „Zrobiłam z niej misjonarkę,
bo chciałam, żeby podróżowała. Na każdym etapie swojej podróży musiała pochować
jedno dziecko. Było ich dziewięcioro, a mogiły ich znajdowały się na
przestrzeni między Nową Fundlandią i Vancouverem. Opisałam dokładnie wszystkie
dzieci, wszystkie rodzaje ich śmierci, jak też pomniki i nagrobki. Zamierzałam
nawet uśmiercić i dziesiąte dziecko, ale gdy dziewiąte kładłam już do mogiły,
fantazja mnie nagle zawiodła i najmłodszego biedaka zostawiłam przy życiu jako
bezradnego kalekę”.
Czy „opowiadanie” to nie pasuje najbardziej do takich
faz Zodiaku jak Ryby, Rak lub Skorpion i czy nie rozmija się zdecydowanie z
tym, co po tego typu młodzieńczej „twórczości” spodziewalibyśmy się u
reprezentantów takich faz, jak chociażby Barana, Bliźniąt, Wagi czy Wodnika? W
każdym razie, znając przecież dalsze losy Ani, możemy zgodzić się, że wyrosła z
niej osoba, która jako archetyp literacki stanowi przykład pozytywnych rezultatów
osiąganych w życiu również wtedy, gdy przyjście na świat odbyło się w fazie
Ryb. Na szczęście nie jest też ona jedynym przykładem pozytywnej manifestacji
neptunowych energii. Postaci, ku której zwrócimy się teraz, nie złamały
największe nieszczęścia i cierpienia, a właściwie dodały jej tylko blasku.
- Leszek Weres, Homo-Zodiacus, Cinpo International, Poznań, 1991