środa, 16 maja 2018

Wojenne wydanie "Ani z Wyspy"

   Wczoraj miałam okazję kolejny raz natknąć się (na jednym z profili FB) na mit (tak, to właśnie tak trzeba nazwać), jakoby polscy żołnierze zaopatrywani byli w egzemplarze Ani z Wyspy. Ów "fakt" powielany jest na wielu anglojęzycznych stronach internetowych, w różnego rodzaju opracowaniach - od niewielkich artykulików po rocznicowe artykuły w stylu: 100 faktów o książkach L. M. Montgomery. Ba! Ten mit pojawił się także w biografii L. M. Montgomery autorstwa Mary Henley Rubio... Niektóre ze stron internetowych idą o krok dalej i znajdziemy w nich informację nie o Anne of the Island, ale o Anne of Green Gables. Dlaczego właśnie książka Maud?


[...] It was supposed to inspire the young men to fight for the ideal of happy married love, a peaceful hearth, and a safe home. (Rubio M. H., 2008)


Spora w tym doza romantyzmu i bardzo chwytającego za serce wzruszenia, prawda? Sęk w tym, że... to raczej od początku do końca błędne założenie. Żeby opowiedzieć o wszystkich źródłach, do których dotarłam i śladach, które udało mi się prześledzić, aby postawić takie stwierdzenie (a mit ów już na pierwszy rzut oka wydaje się podejrzany), muszę zacząć od faktów historycznych. Ale najpierw jeszcze raz przyjrzyjmy się wojennemu egzemplarzowi "Ani":




   Jest to wolumin z mojego własnego zbioru, który przedstawiłam na samym początku istnienia Pokrewnych dusz w poście "Perła w koronie". Ta część cyklu powieściowego Maud ma w polskiej bibliografii najciekawsze, moim zdaniem, dzieje wydawnicze. Przypomnę tylko, że powieść, w tłumaczeniu Andrzeja Magórskiego / Marcelego Tarnowskiego ukazała się jako nielegalne wydanie w Łodzi w 1930 roku nakładem Księgarni Francuza. Afera skończyła się procesem sądowym, jaki wytoczył wydawnictwu RETOR, właściciel praw wydawniczych. Bracia Francuz dostali wyrok, ale egzemplarze uchowały się. I jeden z takich egzemplarzy musiał posłużyć do przedruku, kiedy w 1944 roku w Palestynie wydawano książki w języku polskim.

   A teraz nieco historii. Początków Sekcji Wydawniczej A.P.W. należy upatrywać w komórce wydawniczej założonej latem 1940 roku przy Samodzielnej Brygadzie Strzelców Karpackich - jednostki, która brała udział w walkach w Egipcie. I to właśnie w tym kraju wydawnictwo miało swoją dłuższą siedzibę (El-Amiryia pod Aleksandrią). Kiedy Strzelcy zostali wycofani z pierwszej linii frontu, a do Palestyny wiosną 1942 roku zaczęły napływać pierwsze jednostki tworzącej się tzw. Armii Andersa, miała ona odtąd służyć w szerszym zakresie rozrastającym się Polskim Siłom Zbrojnym na Środkowym i Bliskim Wschodzie. Sekcja otrzymała nazwę Komisji Wyszkoleniowo-Wydawniczej Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie. Wiosną 1942 roku została przeniesiona do Beit-Jirja w Palestynie, jesienią zaś do Jerozolimy (miała własny budynek w dzielnicy Nashashibi Quarter). W styczniu 1943 roku przemianowano ją na Komisję Regulaminowo-Wydawniczą Armii Polskiej na Wschodzie, w czerwcu na Sekcję Wydawniczą Dowództwa Bazy i Etapów Armii Polskiej na Wschodzie, a od 19 września 1943 była już Sekcją Wydawniczą Armii Polskiej na Wschodzie. Wszystkie te zmiany miały związek z rozrastaniem się i reorganizacją wojska polskiego na wychodźstwie. Zasadnicza aktywność sekcji i jej struktura pozostawały jednak bez zmian. Jesienią 1943 roku z polskich jednostek wydzielono 2. Korpus Polskich Sił Zbrojnych, który w styczniu 1944 roku został przerzucony na Półwysep Apeniński. Razem z nimi do Włoch przeniesiono tzw. 2. Drużynę Drukarską. W pierwszej połowie sierpnia 1944 roku większość pozostałej w Jerozolimie Sekcji została przeniesiona do Włoch, do Bari. Każda z rozdzielonych części, włoska i palestyńska, przechodziła kolejne zmiany nazw. Część włoską 19 września nazwano Sekcją Wydawniczą, a w styczniu 1945 roku Sekcją Wydawniczą 2. Korpusu, zaś od kwietnia 1946 roku była już 476 Sekcją Wydawniczą.


   Czy tak częste zmiany nazwy i równie częste przemieszczenia wiązały się z repertuarem edytorskim omawianej placówki, z jej preferencjami w doborze tekstów? Jakie główne cele przyświecały podejmowanym przedsięwzięciom wydawniczym? Kto był najczęściej adresatem publikowanych książek? Można by sądzić, że odpowiedź jest stosunkowo prosta. Usługowa placówka edytorska publikowała masowo teksty, które były wojsku potrzebne, wręcz niezbędne. Dlatego jej repertuar zawierał różne instrukcje, regulaminy, poradniki, przewodniki i podręczniki, rysunki i szkice, plany i mapy, formularze oraz inne druki. Służyły one szkoleniu żołnierzy i oficerów, wyjaśniały zasady prowadzenia nowoczesnej wojny, zaznajamiały odbiorców ze sprzętem militarnym, często dotąd nieznanym w Polsce, opisywały czynności techniczne podejmowane w toku operacji zaczepnych lub obronnych. Informowały również o wojskach nieprzyjaciela, o stosowanej przez niego strategii i technice. Z myślą o potrzebach żołnierzy publikowano również słowniki dwujęzyczne specjalistyczne i ogólne, samouczki języków obcych, poradniki z zakresu higieny, medycyny wojskowej. Kierowano do odbiorców śpiewniki i modlitewniki oraz opracowania dotyczące wychowania fizycznego, zwłaszcza reguł różnych gier sportowych. [...]
   Wspomniane preferencje stanowią tylko część dorobku omawianej instytucji kulturalnej. Uczestniczyła ona zarazem w największej akcji oświatowej ówczesnej polskiej diaspory, w największym jej przedsięwzięciu wydawniczym, które objęło ośrodki wychodźcze w kilkudziesięciu krajach w pięciu częściach świata. (Czarnik O. S., 2014)


   W Jerozolimie działała placówka Urzędu Oświaty i Spraw Szkolnych, która później nazywała się Delegaturą Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Rządu RP w Londynie. Delegatura pracowała nad programem edukacyjnym dla bardzo licznej grupy dzieci i młodzieży z różnych ośrodków, w których znaleźli się wychodźcy. Dotyczyło to zwłaszcza tych, którzy trafili na Bliski Wschód wraz z Armią Andersa. Dla młodych Polaków zorganizowano szkoły i przygotowywano materiały w postaci podręczników i lektur szkolnych. Przygotowaniem publikacji zajęła się Komisja Wydawnicza kierowana przez dra Łukasza Kurdybachę. Problemem był jednak ... papier - produkt podlegający w tamtych czasach na Bliskim Wschodzie reglamentacji. Jego zakup wymagał zezwolenia władz brytyjskich. I tu z pomocą przyszła jednostka wydawnicza polskiej armii. Brytyjczycy, we wrześniu 1942 roku, zgodzili się na dodatkowy, bezpłatny przydział papieru. Sekcja uzasadniała swoje pertraktacje rosnącymi potrzebami funkcjonalnymi i szkoleniowymi wojska, a także potrzebami oświatowymi szkół junackich, które mu podlegały. Przydział papieru został jednak wykorzystany również na potrzeby szkół cywilnych, a także dorosłych czytelników. W latach 1942-1946 udało się przy pomocy wojska wydać 250 tytułów w łącznym nakładzie ponad 560 tysięcy egzemplarzy. Nakład obejmował podręczniki do kształcenia ogólnego na poziomie wszystkich szkół, podręczniki specjalistyczne, a także kanon lektur szkolnych, tzw. "Szkolną Biblioteczkę na Wschodzie". Obejmowała ona 102 tytuły. Był to wybór głównie z literatury polskiej. Znalazło się w nim także kilka tytułów z literatury obcej, jednak powieści Maud nie było w tym spisie, a przynajmniej nie trafiłam na żadne źródło, które by na to wskazywało.  Zdecydowanie jednak stwierdzam, że Ani z Wyspy nie było na liście "Biblioteczki" - przemawia za tym szata graficzna. Każdy egzemplarz opatrzony był informacją, że jest to ta seria wydawnicza, podawano także kolejny numer. 


Jeden z tytułów "Szkolnej Biblioteczki na Wschodzie", 
opatrzony odpowiednim nagłówkiem, numerem w liście;
zaznaczono także współdziałanie w wydaniu dwóch instytucji: rządowej i wojskowej
(źródło: Polona)



   Władze wojskowe nie tylko wspierały działalność oświatową szkół cywilnych poprzez dostawę papieru, ale także pomagały w bieżących pracach edytorskich, drukarskich oraz w kolportażu. Ten ostatni wymagał pewnego zabiegu. Książki, które wydawano wspólnymi siłami, opatrywano adnotacją o dwóch instytucjach wydawniczych: rządowej i wojskowej. W ten sposób książki nie były obłożone cłem podczas wysyłki ich do ośrodków polskich w innych krajach, a dodatkowo obniżało to koszty transportu. W efekcie książki wysyłano bez przeszkód w ramach potrzeb, a jednocześnie były one zgłaszane władzom wojska brytyjskiego. Począwszy od 1 marca 1944 roku, Delegatura Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego musiała sama pozyskiwać od władz brytyjskich zgodę na dostęp do papieru wojskowego i opłacać zakup - jednak po obniżonych cenach. Od tego momentu książki sygnowano jednym wydawcą. 
   W świetle tych rozważań, należałoby przypuszczać, że nasza Ania z Wyspy, faktycznie została wydana na potrzeby wojska, wszakże tylko Sekcja Wydawnicza A.P.W. widnieje na okładce, a także stronie tytułowej. Nigdzie nie ma adnotacji, że druk zlecono przez Delegaturę (a poza własnym egzemplarzem powieści, przez moje ręce przeszły jeszcze dwa inne - były takie same). Swego czasu kontaktowałam się nawet z dyrektorem Biblioteki Polskiej w Londynie z pytaniem, czy w opracowaniu Łukasza Kurdybachy o wydawnictwach oświatowych, które mają w swoich zbiorach, jest jakaś wzmianka o "Ani" - niestety, nie. W piśmie "Orzeł Biały" z 19 września 1943 roku, znajduje się artykuł-wywiad z ppłk T. (Stanisław Tworzydło) na temat działalności wydawniczej Sekcji Wydawniczej Dowództwa Bazy i Etapów Armii Polskiej na Wschodzie, "Nasza akcja wydawnicza". W artykule jest mowa o wydawnictwach oświatowych i literackich - wymieniane są nazwiska z kanonu literatury polskiej. Niewyraźne zdjęcie przedstawia egzemplarze tych książek - niektóre w szacie graficznej tych z "Biblioteczki". Pada również hasło: "Książka do plecaka". I tu pojawiają się kolejne wątpliwości... może więc jednak "Ania" była dla polskich żołnierzy??






   Ostatecznie, odpowiedzi na pytania, rozwianie wątpliwości dała (prawie...) publikacja, którą znalazłam w Bibliotece Narodowej. 








W katalogu odnalazłam Anię z Wyspy - możemy więc zaliczyć ją z całą pewnością do wydawnictw oświatowych przeznaczonych na potrzeby uczniów szkół na wychodźstwie.




   Jest jednak "ale". Jak wskazuje nagłówek z nazwą wydawcy, opracowanie przygotowano pod egidą "włoskiej", a więc wojskowej części sekcji, choć lista zawiera tytuły, które były sygnowane również przez Urząd Oświaty i Spraw Szkolnych. Ponadto, jak zaznaczono we wstępie, z książek korzystali też uczniowie szkół cywilnych. Mamy więc potwierdzenie, że "Anię" wydano dla uczniów. Choć, i tu jest znowu pewne "ale", wielu spośród junaczek i junaków zapewne trafiło ostatecznie na front. Może więc faktycznie "Ania" znalazła się się w żołnierskich plecakach??
   Oto fragmenty pisma, w którym znalazł się artykuł o szkołach junackich:








   I jeszcze artykuł Zdzisława Broncela z pisma "W Drodze"; nie pojawia się tu "Ania", ale i tak rzuca on pewne światło na to, jak krążyły te wojenne książki:








   A skąd właściwie wziął się cały ten mit? Uważam, że z artykułu Pani Barbary Wachowicz "L.M. Montgomery: at home in Poland" (Canadian Children Literature, 1987, 46:1-29):



   Na ten artykuł powołuje się autorka The Gift of Wings (a także na pewną pracę dyplomową, ale nie udało mi się do niej dotrzeć, AKTUALIZACJA: w której pada stwierdzenie o żołnierzach czytających "Anię" - jest to jednak sformułowanie będące luźnym wnioskiem, nie jest poparte źródłem: "Nie jest to bardzo staranne wydanie, ale fakt, że książkę Montgomery czytali nawet polscy żołnierze, nadaje szczególnego znaczenia popularności, jaką cieszy się seria"). Również za Barbarą Wachowicz, wiele innych fachowych opracowań powiela tą "ciekawostkę". Sądzę, że to kwiecisty styl autorki artykułu spowodował pewne niezrozumienie czy przeinaczenie, inni dodali swoją ideologię, żeby nie powiedzieć: "dorobili". Osobiście, skłaniam się bardzo mocno ku wersji, że była to tylko książka, która trafiła do szkolnych bibliotek w ośrodkach polonijnych. Teoretycznie, ktoś mógł ją zabrać ze sobą na front. Jak w każdym micie, jest zapewne i w tej całej sprawie maleńkie ziarenko prawdy...










Dziękuję Bernadce za inspirującą korespondencję i motywację do badań, Michałowi za wspólne poszukiwania biblioteczne, Pani Barbarze Wachowicz za miłą pogawędkę w Książnicy Pomorskiej, Panu Grzegorzowi Pisarskiemu z Biblioteki Polskiej w Londynie za uprzejmą pomoc i poświęcony czas.


  • Biblioteka Narodowa
  • Książnica Pomorska w Szczecinie
  • CBN Polona
  • Zielonogórska Biblioteka Cyfrowa
  • Rubio M. H, The Gift of Wings, Doubleday, Canada, 2008
  • Broncel Z., Sto książek polskich dla młodzieży, dla żołnierza, dla wszystkich, W Drodze, 1944,  14(32):4-5
  • Wachowicz B., L.M. Montgomery: at home in Poland, Canadian Children Literature, 1987, 46:1-29
  • Trzciński J., Nasza akcja wydawnicza, Orzeł Biały, 1943, 37(76):3
  • Czarnik O. S., Polska książka oświatowa na Środkowym i Bliskim Wschodzie: wytwórczość i rozpowszechnianie, Rocznik Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, 2010, 73:15-32
  • Czarnik O. S., W drodze do utraconej Itaki: prasa, książki i czytelnictwo na szlaku Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich (1940-1942) oraz Armii Polskiej na Wschodzie i 2. Korpusu (1941-1946), Biblioteka Narodowa, Warszawa, 2012
  • Czarnik O. S., Z działalności wydawniczej Armii Polskiej na Wschodzie oraz 2. Korpusu Polskiego we Włoszech (1940-1946), Przegląd Polsko-Polonijny, 2014, 7-8:15-26
  • Pniewski T., Z książką w plecaku i z bronią w ręku, w Polskim Szlakiem, cz. III Dojdziemy, przedruk z tyg. Parada, oprac. Janina Pilatowa, Sekcja Wydawnicza A.P.W.
  • Oktawiec J., Bibliografia Wydawnictw Szkolnych w Palestynie i we Włoszech 8.V.1942 - 7.V.1946, Bari, 1946
  • K. Sobkowska, The reception of the „Anne of Green Gables” series by Lucy Maud Montgomery in Poland, Instytut Filologii Angielskiej, Uniwersytet Łódzki 1983, s. 26. Materiał został, dzięki pomocy Bernadety Milewski, uprzejmie udostępniony przez Pana Simona Lloyda z L. M. Montgomery Institute, University of Prince Edward Island, Charlottetown.

 I jeszcze na koniec - pozostałe dwa egzemplarze wojennej Ani z Wyspy, jakie miałam okazję mieć krótko u siebie:

 Ten egzemplarz trafił do zbiorów L. M. Montgomery Institute
na University of Prince Edward Island w Charlottetown.


Ten po lewej to mój; ten po prawej trafił do jednej z miłośniczek prozy Maud.


6 komentarzy:

  1. Wspaniale, ze to opisalas Agnieszko. Dziekuje Ci z calego serca. I za ten jeden z dwoch egzemplarzy, ktory dzieki Tobie mam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) dziękuję!
      Dyskusja na ten temat wśród polskich czytelników Maud zaczęła się już dość dawno - zdaje się, że na Gazetowym Forum Miłośników, a na pewno na Twoim blogu. Cieszę się, że udało się nareszcie jakoś przeanalizować problem i dotrzeć do wiarygodnych źródeł.
      Te dwie dodatkowe "Anie"... - to była sama przyjemność pieczołowicie je pakować i wysyłać za Ocean :) Poza tym, jeden z nich pojawił się podczas naszego pobytu na Wyspie - to był ewidentny znak! Może od samej Maud ;)

      Usuń
  2. Ja również bardzo się cieszę, że ten wpis wreszcie powstał. Prostowanie takich od dawna powielanych i, co gorsza, nabrzmiewających błędów to powinność prawdziwego badacza. Twój rzetelny research jest najwiarygodniejszym opracowaniem zagadnienia wojennej "Ani z Wyspy", a cały tekst promieniuje prawdziwą pasją. Gratuluję i pozostaję pod ogromnym wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci, Michale. Ten temat chodził za mną od dawna ;) - a od minionego lata czekał na opisanie. Niesamowite, jak łatwo może rozprzestrzenić się i utrwalić podobny "fakt". Cieszę się, że udało się trafić do tego opracowania Jana Oktawca - bez tego spisu nadal moglibyśmy tylko gdybać.
      Ted powiedział kiedyś Emilce: "[...] samo poszukiwanie wydaje się piękniejsze niż osiągnięcie celu". Coś w tym jest: kolejny raz przekonałam się, że polskie przekłady twórczości Maud mogą być inspiracją do niezwykłych poszukiwań - które dają najwięcej satysfakcji (może pomyliłam się z zawodem? :) ). A co dopiero osiągnięcie celu!... pamiętam ten moment oczekiwania na egzemplarz w czytelni BN i dreszczyk emocji, kiedy kartkowałam strony i "Jest!".

      Usuń
  3. Swego czasu próbowałam zdobyć jeden z egzemplarzy tejże książki, jednak okazałam się za słaba... ;) Myślę sobie, że "Ania z Wyspy" prędzej mogła trafić do żeńskiej części Armii Andersa niż żołnierzy walczących na froncie. Czytałam pewne wspomnienia z walk pod Monte Cassino, ale nigdy nie natknęłam się na fakty związane z czytaną ówcześnie literaturą. Jednak faktycznie można snuć domysły, iż może jeden z absolwentów szkoły junackiej mógł mieć "Anię z Wyspy" ze sobą. Pozostanie to chyba kwestią naszej wyobraźni. Tak myślę, że skoro niedźwiedź mógł zostać wcielony do Armii to i książka Maud, mogła gdzieś się tam zawieruszyć :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to! Świetne porównanie z Wojtkiem :)
      Być może uda się jeszcze kiedyś natrafić na ślad o tej powieści, który wyjaśni więcej.

      Usuń