W tym szczególnym dla mnie dniu, chciałabym wszystkim czytelnikom Pokrewnych dusz, wszystkim miłośnikom świata Maud życzyć, by nadchodzący nowy rok przyniósł to, co dla mnie samej przygotował ustępujący, stary rok..., by:
sobota, 31 grudnia 2016
czwartek, 29 grudnia 2016
"Dwa urwisy" ponownie układają łamigłówkę
W Moim Głosiku natknęłam się na kolejną łamigłówkę autorstwa czytelników podpisujących się: "Dwa Urwisy". Oto ona:
- CBN POLONA
wtorek, 27 grudnia 2016
Koty, wałek, ciastka i blog
Kilka dni przed Bożym Narodzeniem (ale w związku z innym świętem ;) ) dostałam od mojej Siostry i jej Wielkiej Czwórki coś, czego jeszcze w swoich dwóch kartonach, w których trzymam cukiernicze narzędzia wszelkiej maści, nie miałam:
Stempelki kotów wyglądają niemal tak, jak te, które Maud rysowała przy swoich podpisach w listach czy dedykacjach, prawda? :)
Dzisiaj zrobiłam użytek z tego wałka. Od razu szczerze powiem, że nic z tych ciastek nie wyszło (a ściślej mówiąc wyszło tylko kilka - i tak marnych), ale to dlatego, że "grzebałam" w przepisie (albo może dlatego, że to było moje pierwsze podejście, albo dlatego, że dzisiaj jeszcze powiewało mocniej za sprawą wczorajszej "Barbary", ha!). No i mam za swoje. Ale i tak pokażę Wam kilka (sztuk cztery) tych ciastek, a co tam! Do tych białych dodałam trochę płatków Viola odorata i syropu fiołkowego...
Złoty Brzegu, dziękuję jeszcze raz! Jesteście kochani! :)
"Ania z Zielonej Facjatki"
W jednym z czerwcowych numerów Przekroju z 1981 roku ukazał się dość obszerny artykuł poświęcony Lucy Maud Montgomery, jej "Ani" i ukochanej Wyspie. Jego autorem był Zbigniew Klejn.
„Miejscami droga prowadziła
przez lasy, czasem znowu wiła się wzdłuż wybrzeża i zatoki morskiej, gdzie
przycupnęła maleńka wioska... To znowu wjeżdżali na wzgórza, z których widać
było dalekie wyżyny i niebo spowite w błękitne mgły”. Rudowłosa Ania Shirley
może być nadal znakomitą przewodniczką po Wyspie Księcia Edwarda.
Dziwne uczucie ogarnia
człowieka, kiedy spotyka się z krajobrazami utrwalonymi w najpiękniejszej
książce lat dziecięcych. Na tej atlantyckiej wyspie, przytulonej do lądu
kanadyjskiego, cywilizacja na szczęście nie zburzyła naturalnej zeszłowiecznej
harmonii przyrody i architektury. Nie trzeba zamykać oczu, by szukać pod
powiekami zapamiętanych obrazów, one trwają nadal, tak jak za czasów Ani z Zielonego
Wzgórza.
Tyle że samego Zielonego
Wzgórza nie ma i nigdy nie było. Jest wprawdzie „wielki, rozlegle zbudowany
dom”, o którym na długo wcześniej informują drogowskazy z napisem „Green
Gables”. Stoi „na najodleglejszym krańcu polany”, ale wcale już nie jest
widoczny z wielkiego gościńca, wzdłuż którego ustawiły się, jakby dla
towarzystwa, wszystkie pozostałe domki „Avonlea”. Dzisiejsze „Avonlea” ma nader
luźną zabudowę, a gęste drzewa zasłaniają dom „Cuthbertów”, który do tego – jak
się okazuje – leży głęboko w dolinie! Bo „Zielone Wzgórze”, które tak
nierozdzielnie związane jest z Anią, powstało w Polsce z błędu tłumacza!
„Gable” – to po angielsku tyle co facjatka. Dom zaś, przed którym stajemy, ma właśnie
na piętrze zielone nadproża okienne. Pokoik Ani, tej zatem „Ani z Zielonej Facjatki”,
znajdować się ma dokładnie nad drzwiami frontowymi.
Wiem już, uprzedzał mnie o tym
jeszcze w Toronto syn L. Maud Montgomery, doktor Stewart Macdonald, że
„wszystko tam jest sztuczne”. A przecież urok owej powieści sprawia, że staję
tu z nadzieją znalezienia atmosfery tak dobrze zapamiętanej z dawnych lat.
Wchodzę przez kuchnię, w której
najważniejszym sprzętem jest czarna żelazna kuchenka, opalana ropą, z czterema
fajerkami. Mijam sień zastawiona różnymi statkami gospodarskimi. Królują wśród
nich przyrządy do gręplowania i nawijania przędzy, kołowrotek oraz trzy
strzelby, z którymi Mateusz zwykł chodzić na polowania. Z kolei – salon, gdzie
na szerokim stole ustawiono serwu do herbaty, ten najlepszy – dla gości!
Wygląda tak, jakby Maryla oczekiwała wizyty pastorostwa.
Wąskie i strome schody prowadzą
na górę. Pokoik Ani – identyczny jak w powieści: szerokie białe łóżko,
toaletka, umywalka, półeczka z książkami, ba, nawet otwarta książka na stoliczku
ze świecą, fotel z zarzuconym szalem, skrzynia zamiast szafy. „Jakże to cudnie –
mówiła Ania – iż codziennie mogę widzieć słońce wschodzące ponad tymi wysokimi
wzgórzami i zaglądające poprzez szczyty tych smukłych jodeł!” Zgadza się!
Jeszcze wizyta w pokoju naprzeciw
(napis nad drzwiami: „Maryla”), gdzie na dużej toalecie spoczywa czarna
mantylka, zaś świecę Ani zastępuje imponująca lampa naftowa. I ten trzeci
pokój, obok schodów, w którym na bujanym fotelu ktoś zostawił wytarty kapelusz,
żakiet i laskę. Tylko dlaczego nad wejściem napisano „Mateusz”? Przecież jego
skromna sypialka była na dole, a „na górze był po raz ostatni, gdy pomagał
Maryli wyklejać tapetą pokoik gościnny”?
Czar pryska, wraca świadomość,
że wszystko tu jest nieautentyczne, a najbardziej – sam dom. Kiedy w latach
trzydziestych tereny te stały się częścią parku narodowego, otaczającego
Cavendish, którego głównym magnesem miał być sławny na cały świat dom Ani, pani
Montgomery zawahała się. Przecież ona nie miała na myśli żadnego konkretnie
istniejącego budynku, tworząc go w wyobraźni z elementów wielu ulubionych domów
swego dzieciństwa.
Niemniej topografia młodości
autorki splata się różnymi nićmi ze światem Ani. Dom dziadków Maud, w którym
spędziła swe sieroce dzieciństwo, stał zaledwie kilkaset metrów dalej.
Dzisiejszy „dom Cuthbertów“ wybrany spośród czterdziestu jemu podobnych i
przeniesiony tutaj, to dawne mieszkanie panien Webb, kuzynek i przyjaciółek
późniejszej pisarki. Jest tu także Aleja Zakochanych rzeczywiście prowadząca na
dawne pastwisko i samo Cavendish. będące do pewnych granic – jak wyznała po latach
pani Montgomery – powieściowym Avoniea.
Oto stara szkoła w Cavendish,
nosząca dziś imię pisarki. Stoi tu samotnie i wcale nie opodal, ale tuż obok
drogi, tak jak wtedy, „biało otynkowany, niski budynek o wielkich (hm!) oknach!
Wewnątrz... solidne, staroświeckie ławki z pulpitami dającymi się otwierać i
zamykać”. Nie ma już dawno uczniów w tej jednoizbowej szkole. Ale są autentyczne
zeszyty i podręczniki Maud, jej świadectwa szkolne i tabliczki do pisania. A za
Zielonym Wzgórzem, opasanym asfaltową wstęgą drogi wiodącej dziś do
zaczynających się tu pól golfowych, rozciąga się Dolina Tęczy – czyli tereny
piknikowe na skraju lasu i jeziora, po którym dzieci pływają łódkami.
Dom ciotki Maud, pani Campbell,
w odległym Park Corner, jest jedyną autentyczną zbiornicą pamiątek po pisarce.
Pełno tu fotografii, przedmiotów i mebli związanych z Maud, jest także zastawa
stołowa z jej wesela, które tu właśnie się odbyło. Bywała tam często, choć zawsze
jako gość, kochając ten dom „najbardziej ze wszystkich miejsc na świecie”. Na
kartce papieru znajduję jej słowa: „Niniejszym oświadczam, że staw Campbellów
jest właśnie Jeziorem Lśniących Wód, które miałam na myśli w Ani z Zielonego
Wzgórza”. L.M. Montgomery-Macdonald. 27 października 1938 r. Widać je z okien,
choć muszę uwierzyć na słowo, że ono naprawdę tak lśni. Jest już wieczór, a do
tego zima.
Dom jest dziś własnością wdowy
po wnuku ciotki Maud i zarazem nieco chaotycznym, ale pełnym uroku, muzeum
pisarki. A także solą w oku władz prowincji, bezskutecznie usiłujących
wzbogacić swymi eksponatami liczne „disneylandy” z Anią w herbie.
Poza szkołą tylko dom urodzenia
autorki w uroczym rybackim osiedlu Clifton (dziś – New London) ma jeszcze nieco
autentyków: manekina ubrano w jej suknię ślubną, welon i pantofelki, są tam
albumy z jej wczesnymi utworami literackimi, a także... pęk włosów ukochanego
kota Duffy. Za to „Wymarzony domek Ani" we French River jest już czystą
fikcją, choć utrzymaną dość wiernie w stylu przełomu stulecia. Fikcję
podkreślają jeszcze stojące na trawniku spore makiety „domu" Diany Barry
oraz kościoła prezbiteriańskiego w Cavendish/Avonlea. Jest to już całkiem w
stylu ogromnych makiet zamków i katedr w Woodleigh Replicas i Muzeum Figur
Woskowych w Cavendish (biedna pani Linde przewraca się pewnie w grobie!),
mających stanowić – obok wspaniałych plaż – dodatkową atrakcję dla tłumów
amerykańskich turystów.
Najbardziej autentyczna jest tu
przyroda. Wierzę, że Wyspa Księcia Edwarda – pisała pani Montgomery w
autobiograficznej książce pt. „Ścieżka alpejska” – jest najpiękniejszym
miejscem w Ameryce: intensywna czerwień krętych dróg, jaskrawe szmaragdy wzgórz
i łąk, lśniący szafir okalającego morza. Mało jest rzeczy, za które tak jestem
wdzięczna, jak za to, że urodziłam się i wychowałam nad błękitną Zatoką Św.
Wawrzyńca”. To przecież cała Ania!
„Ania z Zielonego Wzgórza”
narodziła się z dwuwierszowego zapisu w notesie: „Pewne starsze małżeństwo
zwraca się do sierocińca o przysłanie chłopca. Omyłkowo wysyłają im
dziewczynkę”. Pomysł ten autorka wzbogaciła całą galerią postaci i opowieściami
zasłyszanymi od cioci Campbell.
Miała z tego powstać
rozszerzona nowela, ale temat rozrósł się do powieści, pierwszej w dorobku L. M.
Montgomery. Pisała owa książkę wczesnymi rankami od wiosny 1904 r. do października
1905 r., po czym ufnie wysłała ją do wydawcy. Jednego, drugiego, trzeciego,
czwartego – wszędzie spotykając się z odmową. Piąty stwierdził, że rękopis ma
pewne zalety, „ale nic wystarczające do zaakceptowania do druku".
Zrezygnowana wpakowała „Anię” do pudła po kapeluszu, obiecując sobie skrócić ją
kiedyś do rozmiarów nowelki, drukowanej ew. w odcinkach w którymś z czasopism
dla dziewcząt, co powinno jej przynieść 30, a może nawet 40 dolarów.
„Anię” uratowały... wielkie
porządki, których Maud zresztą nie cierpiała. „Wątpię, czy porządki są tak
absolutnie niezbędne – zwierzała się w liście do przyjaciela po piórze, Ephraima
Webera. – A jednak tak wątpiąc robię je nadal! Mogę stracić wiarę w
przeznaczenie, wolne wybory czy Niepokalane Poczęcie, ale nigdy nie popełnię
herezji utrzymując, że w ogóle można istnieć bez dorocznego przewracania domu
do góry nogami”. Wtedy właśnie, przed Wielkanocą 1907 roku, natrafiła na porzucone
pudło, przekartkowała rękopis i postanowiła jeszcze raz spróbować.
Bostoński wydawca L. C. Page
miał wielką ochotę postąpić z nim tak samo jak jego poprzednicy. Niezwykłym
trafem powieść przeczytała jedna z pracownic, pochodzącą akurat z Wyspy Księcia
Edwarda. Zachwycana, dokonała cudów, aby przełamać opory szefa. Wiosną 1908
roku Maud odesłała ostatnie korekty, zadowolona, choć szanse książki oceniała
skromnie. „Nie wyobrażaj sobie – pisała do przyjaciela – że wreszcie powstała
wielka powieść kanadyjska. To raczej taka opowieść młodzieżowa, adresowana do
dziewcząt. Nawet mi się nie śni sukces...”
Ale już w listopadzie ukazało się
szóste wydanie amerykańskie, a do maja następnego roku – pięć wydań w Anglii.
Po pięciu latach „Ania" doczekała się tych wydań 32, a 38 popularny nakład
wyszedł w maju 1914 roku w 150 tys. egzemplarzy! Książkę przetłumaczono na 15 języków
oraz wydrukowano alfabetem dla niewidomych.
Z całego świata zaczęły płynąć
listy. Maud ze zdumieniem dowiadywała się, że Anię pokochali nawet „mężczyźni
będący już dziadkami, starzy pionierzy w australijskim buszu, misjonarze w Chinach,
mnisi w zagubionych klasztorach i rude dziewczęta z całego świata”. Powodzenie
nie zawróciło jej w głowie. Dostrzegała braki książki: szkolne sukcesy Ani były
mało przekonywające, zakończenie zaś zbyt konwencjonalne (nie wiedziała
przecież, że powróci znów do swej bohaterki!). „Jestem tak nią zmęczona, że nie
widzę w niej, ani w samej książce ani jednej zalety i stale muszę siebie
przekonywać, że ludzie rzeczywiście szczerze ją chwalą”. Kiedy w 1935 r.
dekorowano pisarkę Orderem Imperium Brytyjskiego, Maud dumała nad królewskim
dyplomem: „Wątpię, czy ten biedny człowiek w ogóle kiedyś słyszał o swej
„wiernej i drogiej Lucy Maud Montgomery Macdonald” zanim położył tu swój
podpis”.
Matka – mówi mi teraz jej syn –
nigdy nie lubiła tej książki. Wydawcy stale domagali się nowych powieści o Ani.
Pisała je z prawdziwą niechęcią, czując się pokrzywdzona, że nie doceniają
znacznie – według niej – lepszego cyklu o Emilce, a jeszcze bardziej – jej
utworów wierszem. W 1939 r. ukazała się „Ania z Ingleside”, ostatnia z tego
cyklu, ale syn stanowczo twierdzi, że matka miała prawie już gotową kolejną,
dziewiątą powieść o Ani. Spaliła ją wraz ze wszystkimi papierami osobistymi przed
śmiercią. A przecież już w 1920 roku, pisząc „Rillę ze Złotego Brzegu”,
przysięgała, że ostatecznie i raz na zawsze skończyła z Anią. „która wisi nade
mną jak zmora”.
Trzy czwarte wieku trwa już
triumfalny pochód rudowłosej marzycieli przez świat. Powieść adaptowano
dwukrotnie dla filmu i wiele razy dla sceny (także i w Polsce). Musical święcił
niebywałe sukcesy w Nowym Jorku, Londynie i Nairobi, a telewizja brytyjska
nakręciła w 1975 roku cały serial. Miał on tak wielką popularność, że wyświetlono
go ponownie już po 18 miesiącach.
W Japonii zaś, w której w
latach 1954 – 1975 sprzedano ponad 7 milionów egzemplarzy utworów L. Maud
Montgomery, a spore fragmenty Ani weszły do podręcznika szkolnego, okazało się,
że dzieje Ani zna tam 99 procent skośnookich dziewcząt.
Producenci zarobili na tej
książce ciężkie miliony, ale autorce ani też jej spadkobiercom nie przypadł z
tego nawet złamany cent. Umowa z 1907 r. nie zawierała bowiem żadnej klauzuli o
prawach autorskich do adaptacji scenicznych i filmowych. A zresztą czyż pewna
wiejska nauczycielka na zabitej deskami prowincji, posyłająca z uporem do
parafialnych i szkolnych czasopism swe wierszyki i opowiadania – mogła przewidzieć, że jej rudowłosa bohaterka
na całe stulecie zawładnie sercami milionów ludzi wszelkich ras i generacji?
niedziela, 25 grudnia 2016
Z życzeniami
"Przyjdź na świat,
By wyrównać rachunki strat [...]
A nadzieja znów wstąpi w nas..."
Wszystkim pokrewnym duszom świętującym w jakikolwiek sposób Boże Narodzenie, życzę nadziei i radości, które opromienią każdy dzień.
A pod choinką... jeszcze raz Ania z Zielonego Wzgórza!
Kto z Was dostał ją pod choinkę? Albo inną powieść Maud? Ja pamiętam m.in. Błękitny Zamek (który zawsze później przez lata lubiłam czytywać właśnie przy choince) i W pajęczynie życia :)
piątek, 23 grudnia 2016
Recenzja wśród wydawnictw gwiazdkowych
Pierwsze polskie wydanie Ani z Zielonego Wzgórza doczekało się, w momencie ukazania na rynku księgarskim, wielu krótszych bądź dłuższych recenzji. Niektóre już kiedyś przytaczałam na Pokrewnych duszach. Dzisiaj chciałabym pokazać kolejną, która pojawiła się 12 grudnia 1911 roku w Dzienniku Poznańskim.
Ta sama recenzja pojawiła się rok później w Poradniku dla czytających - dodatku do Świata, tygodnika społeczno-kulturalnego, który ukazał się 23 listopada 1912 roku. Tym razem została ona opatrzona grafiką przedstawiającą okładkę ksiażki (znacie ją już z kilku pierwszych postów):
Wersja cyfrowa Świata jest dość niewyraźną kopią, ale doszukałam się kiedyś w jednym z katalogów wydawniczych Arcta lepszej wersji tej grafiki:
- CBN POLONA
wtorek, 20 grudnia 2016
Jak zmieniał się przekład – rozdział 2
Czas na kolejną część analizy pierwotnego przekładu R. Bernsteinowej. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że niewiele zmieniono wraz
z upływem lat w tekście drugiego rozdziału, ale po uważnej lekturze i
porównaniu egzemplarzy, którymi dysponuję, doszukałam się kilku całkiem
ciekawych „smaczków” i odnoszę całkiem odwrotne wrażenie.
- W drugim rozdziale
po raz pierwszy jest mowa o Prince
Edward Island. W przekładzie R. Bernsteinowej najmniejsza
prowincja Kanady nazywana jest „wyspą księcia Edwarda”. W analizowanych
przeze mnie egzemplarzach Ani z
Zielonego Wzgórza (z lat: 1911/12, 1925, 1928, 1936, 1939,
1947, 1956, 1976 i 1990), dopiero wydanie ósme z 1939 roku ma już
poprawnie zapisaną nazwę: „Wyspa Księcia Edwarda”.
- Przez 45 lat Ania, w oczekiwaniu na Mateusza,
siedziała na stosie dachówek – dopiero Połtorzycka (w 1956 roku)
przesadziła ją, poprawnie, na stos gontów.
- W przekładzie Bernsteinowej Ania jest ubrana w
sukienkę z „szarożółtawej, domowego wyrobu wełny” – od redakcji Połtorzyckiej
jest to już „szarożółta szorstka wełna”.
- Droga, którą podążała Ania z Mateuszem, w pewnym
momencie „wrzynała się [...] w soczysty grunt” – soczysty? – od 1956 jest
on już, zgodnie z oryginałem, „miękki”.
- Przy wspomnianej drodze rosły początkowo „kwitnące
wiśnie i smukłe topole”; te drugie, nie wiedzieć czemu, samowolnie zostały
posadzone przez Bernsteinową; dopiero w 1956 poprawiono nasadzenia tych drugich na „smukłe
białe brzozy”.
- „Misjonarza, tępiącego pogaństwo” z pierwotnego
tłumaczenia, także w 1956 poprawiono na „obcego misjonarza”; tak jak
„trzysta metrów tkaniny” na „trzysta jardów”.
- Przez pięć pierwszych wydań, do 1928, stolicę
prowincji zapisywano jako „Charlotte Town” i dodawano w przypisie zapis
fonetyczny: „Czerlot Taun”; od szóstego wydania z 1936, aż do pierwszego
powojennego, pisano już poprawnie „Charlottetown”, jednak wciąż w
odsyłaczu informowano, by nazwę odczytywać jako „Czerlottaun”; od 1956 wskazówki
fonetycznej już nie ma.
- Według pierwotnego tłumaczenia gadulstwo Ani, jak
twierdzi pani Spencer, wynika z tego, że jej język jest „zawieszony przez
środek” – od Połtorzyckiej jest on jednak „przytwierdzony w środku”.
- Do 1947 roku Mateusz, zapytany przez Anię o kolor
jej warkoczy, odpowiadał: „– Czerwony, czy nie?”; od 1956 mówi: „– Rudy,
czy nie?”
- W innym fragmencie Ania zadaje Mateuszowi
egzystencjonalne pytanie: „A gdyby panu kazali wybierać, jakim chciałby
pan być, bosko pięknym, tryskającym zdrowiem, czy anielsko dobrym?”;
widocznie zdrowie leżało Bernsteinowej bardziej na sercu... Połtorzycka
poprawiła ten fragment: „A gdyby panu kazali wybierać, jakim chciałby pan
być: bosko pięknym, oszałamiająco mądrym, czy też anielsko dobrym?”
- Newbridge, przez które Ania z Mateuszem
przejeżdżali w drodze do Avonlea, Bernsteinowa pozostawiła w oryginalnej
pisowni; ciekawie jednak opisuje zachowanie chłopców, których mijali –
„mali chłopcy witali ich podrzucaniem czapek w górę”; od wydania
redagowanego przez Połtorzycką „mali chłopcy witali ich okrzykami” (w
oryginale: „and small boys hooted”).
- White Way of
Delight R. zapisała jako „Białą drogę rozkoszy”, od 1939 roku
zapisywano tą nazwę własną jako
„Białą Drogę Rozkoszy”.
- Rosalia
DeVere – jak Ania nazwała w myślach Hepzibah Jenkins – początkowo
zapisywano jako „Rozalja De Vere”, potem (przynajmniej od 1939) jako
„Rozalia de Vere”.
- Staw Barrych to w pierwszych kilku wydaniach
„Jezioro lśniącej wody”, które w 1939 jest już „Jeziorem Lśniącej Wody”, a
od 1956 „Jeziorem Lśniących Wód”.
- Kiedy Mateusz mówi o imionach, które bardziej lubi,
stwierdza: „Ja wolę Jankę, Marynię lub coś podobnego”, Połtorzycka
poprawiła to na: „Ja wolę coś bardziej zwyczajnego, Jankę, Mary...”
- Dopiero w redakcji Połtorzyckiej uściślono, że imię
dla córki Barrych wymyślił nauczyciel, który wynajmował u nich pokój
(podobnie jak sama Maud w trakcie swojej pedagogicznej kariery), a nie
tylko ogólnie „był” w tym domu.
- Zmienia się także dość ciekawie jedno ze zdań
wypowiedzianych przez Anię, gdy ta z daleka ujrzała Zielone Wzgórze;
początkowo brzmi ono tak: „Lecz zaledwie go dojrzałam, uczułam, że tam
znajduje [od piątego wydania: „znajdzie”] się moja nowa ojczyzna”;
Połtorzycka przeredagowała je tak: „Lecz zaledwie je dojrzałam [w 1990
jest „ujrzałam”], uczułam, że tam jest mój nowy dom”.
- Torba Ani zawiera w pierwotnym przekładzie „całą
jej chudobę”; w wydaniu z 1947 i w redakcji Połtorzyckiej zawiera „całe
jej mienie”, zaś w wydaniu z 1976 redagowanym przez Stanisława
Zielińskiego „chudoba” wraca i pozostaje jeszcze w wydaniu z 1990.
- Najwięcej zmian redakcyjnych drugiego rozdziału
pojawiło się wraz z opracowaniem Dżennet Połtorzyckiej. Niektóre akapity
są tak odmienne od pierwotnego przekładu, że odnoszę wrażenie, iż
redaktorka powinna być w zasadzie nową tłumaczką; oto jaskrawy przykład:
Tekst oryginalny:
„[...] By the time they
arrived at the house Matthew was shrinking from the approaching revelation with
an energy he did not understand. It was not of Marilla or himself he was
thinking of the trouble this mistake was probably going to make for them, but
of the child’s disappointment. When he thought of that rapt light being
quenched in her eyes he had an uncomfortable feeling that he was going to
assist at murdering something – much the same feeling that came over him when
he had to kill a lamb or calf or any other innocent little creature.”
Tłumaczenie R. Bernsteinowej z 1911/12:
„Kiedy zajechali w
podwórze, Mateusz drżał przed mającem
nastąpić wyjaśnieniem, z uczuciem, którego nie potrafił sobie wytłomaczyć. Nie
myślał o przykrości, jaką ta omyłka sprawić może jemu lub Maryli, lecz o rozczarowaniu
dziecka. Gdy wyobrażał sobie, jak zachwyt zgaśnie w jego oczach, doznawał
równie bolesnego uczucia, jak gdyby miał pomóc w torturowaniu kogoś; doznawał
takiego wstrętu, jaki go opanowywał, kiedy trzeba było zakłuć prosię, cielę lub
inne niewinne stworzenie.”
Redakcja Dżennet Połtorzyckiej:
„Kiedy wjechali w
podwórko, Mateusz zadrżał przed mającym nastąpić wyjaśnieniem z uczuciem,
którego nie potrafił sobie wytłumaczyć. Nie myślał ani o sobie, ani o Maryli, a
ani o kłopocie, jaki ta omyłka mogła im obojgu sprawić, lecz o rozczarowaniu
dziewczynki. Gdy wyobrażał sobie, jak zgaśnie w jej oczach zachwyt, doznawał
tak bolesnego uczucia, jak gdyby miał pomóc w morderstwie; czuł teraz taką
odrazę, jak go opanowywała zazwyczaj, gdy trzeba było zakłuć jagnię, cielę lub
jakiekolwiek inne bezradne stworzenie”.
niedziela, 18 grudnia 2016
Rozrywka umysłowa
Na niedzielny poranek - dalszy ciąg łamigłówek sprzed lat. Spróbujcie rozwiązać ten logogryf (podajcie w komentarzach kolejne wyrazy :) ):
sobota, 17 grudnia 2016
Zajrzyjcie do...
Oczarowanie światem wykreowanym przez Maud nie kończy się na kolejnych edycjach jej książek, kolejnych adaptacjach teatralnych nieśmiertelnej powieści czy kolejnych pokoleniach czytelników. Przejawia się ono również w pasjach tych, którzy ten świat kochają. Zajrzyjcie do Robótkowego blogu Uchomisia i przekonajcie się o tym sami:...
A to tylko jedna z niezwykłych inspiracji... :)
czwartek, 15 grudnia 2016
Cała historia o łódzkim procesie sądowym
Nareszcie trafiłam na artykuł, który wyczerpująco opisuje sprawę sądową o Anię z Wyspy wytoczoną braciom Francuz - łódzkim księgarzom. Kilka dni temu pisałam o kurtuazyjnych ogłoszeniach, jakimi przerzucali się ci wydawcy z właścicielami RETORA, który posiadał prawa do wydania polskiego przekładu tej powieści, a dzisiaj poznałam całą tą historię, od jej początku. Oto treść artykułu, który ukazał się 15 stycznia 1931 roku w Ilustrowanej Republice:
Znana amerykańska firma wydawnicza L.C. Page i S-ka, posiadająca swą
centralę w Bostonie, ma swych przedstawicieli we wszystkich państwach
europejskich.
Polskim przedstawicielem tej firmy został swego czasu p. Stanisław
Kozłowski, właściciel warszawskiej firmy księgarskiej „Rotor". Zawarł on
z amerykanami formalną umowę, na podstawie której uzyskał prawa na tłumaczenie
i wydawanie wszystkich dzieł pisarzy Nowego Świata.
W połowie września ubiegłego roku p. Kozłowski dowiedział się
przypadkowo, iż dwaj księgarze łódzcy, bracia Izrael i Abram Francuzowie
posiadający sklep przy ulicy Piotrkowskiej, noszą się z zamiarem wydania
własnym nakładem w języku polskim znanej „powieści amerykańskiego autora L. M.
Montgomery p. t. „Ania z wyspy".
P. Kozłowski wystosował do nich list, uprzedzając, iż posiada wyłączne
prawo wydania tej książki. W miesiąc później p. Kozłowski dowiedział się, iż
bracia Francuzowie wydali wspomnianą powieść amerykańską w 3.000 egzemplarzach
i rozesłali książki do wszystkich większych księgarń w całym kraju.
P. Kozłowski, posiadając dokładne informacje iż wydawcy w rzeczywistości
nie nabyli prawa wydania tego utworu wystąpił ze skargą do prokuratorji łódzkiej.
W wyniku przeprowadzonego dochodzenia księgarze łódzcy stanęli przed
sądem okręgowym, który sprawę tę rozważał z prywatnego oskarżenia pod przewodnictwem
sędziego Wileckiego.
W imieniu p. Kozłowskiego występował adwokat warszawski, Dzierżanowski,
oskarżonych Francuzów bronili apl. adwokaccy Słomnicki i Wajsfus.
Adwokat Dzierżanowski na sprawie przedstawił dowody, iż posiadał
wyłączne prawo autorskie z amerykańskiej centrali L. C. Page i S-ka. Sąd po
wysłuchaniu strony przeciwnej i zbadaniu kilku świadków, wyniósł wyrok, mocą
którego każdy z braci Francuzów został skazany na zapłacenie grzywny w
wysokości 6 tysięcy złotych, z zamianą na 6 tygodni aresztu.
Akcję cywilną w wysokości 15 tysięcy złotych sąd oddalił.
as.
- Biblioteka Cyfrowa Regionalia Ziemi Łódzkiej przy Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Łodzi
- crispa.uw.edu.pl; Express Poranny, nr 15, 1931, 15 stycznia
środa, 14 grudnia 2016
Mało znana "Ania"
Gdybym Wam powiedziała: "Maria Rafałowicz-Radwanowa"... to o przekładzie których powieści Maud byście pomyśleli? "Emilek", prawda? Tym dość koślawym przekładzie, który wielu z nas pamięta z edycji Krajowej Agencji Wydawniczej - choć to nie pierwsze ich wydanie, bo trylogia o Emilce Byrd Starr ukazała się w dwudziestoleciu międzywojennym nakładem Księgarni Popularnej. I tu przechodzimy do innej pracy Marii Rafałowicz-Radwanowej... Poza "Emilkami" przetłumaczyła ona, także dla Księgarni Popularnej, Anię z Szumiących Topoli. Od 6 grudnia cieszę się posiadaniem własnego jej egzemplarza!!! Te trzy wykrzykniki są konieczne, bo akurat to wydanie tej powieści wydawało mi się dotąd nieuchwytne, niemal fantasmagorią - niby natknęłam się wcześniej na kilka wzmianek o niej - a to w jednej z prac magisterskich, a to w jakimś zestawieniu bibliograficznym; niedawno dokopałam się w czeluściach POLON-y do źródeł, w których wymieniono tą pozycję bibliograficzną. Miałam też zapisane w swoich katalogach maleńkie zdjęcie okładki (musiałam już bardzo dawno na nie się natknąć, ale nie zanotowałam, kiedy i gdzie). Poszukiwania ksiażki w ostatnim czasie nie naprowadziły mnie na żaden ślad - ani w archiwalnych aukcjach, ani w katalogach antykwariatów - zupełnie nic. Wszędzie "pokutował" przekład Aleksandry Kowalak-Bojarczuk z 1977, a o przekładzie Marii Rafałowicz-Radwanowej - "echo"... Aż pewnego bardzo późnego wieczoru... książka pojawiła się w ofercie jednego z antykwariatów (na szczęście dla mnie w opcji "Kup teraz" ;) ). I oto ją mam od tygodnia, i nie mogę się nią nacieszyć. To tłumaczenie naprawdę istnieje!!!
A teraz przyjrzyjcie się sami tej pierwszej Ani z Szumiących Topoli:
Okładka i grzbiet
Wolumin ma twardą kartonową oprawę z płóciennym grzbietem. Całość utrzymana jest w zielonej tonacji - włącznie z literami i znakiem wydawnictwa tłoczonymi na grzbiecie, okiennicami oraz sukienką Ani. Egzemplarz ma ładnie zachowaną grafikę na okładce. Jest dość osobliwa, prawda? Książka ukazała się oficjalnie w 1939 roku, ale rok wydania antydatowano, bo była już ona wymieniana jako nowość pod koniec 1938. Było to więc 78 lat temu, a od kilku już osób słyszałam opinię, że okładka przywodzi na myśl popularną grę komputerową! I trudno się nie zgodzić z tym paradoksem. Nie wiem, kto jest autorem tej grafiki (nie podano tej informacji w książce, nie widzę też sygnatury na samej ilustracji). Przyjrzyjcie się surowym, ostrym krawędziom domu oraz ogrodzenia (muru?) i niezwykłej perspektywie! Zgodnie z tytułem, w tło tej dziwacznej bryły wtapiają się topole lombardzkie.
Tylna strona okładki wykorzystana na reklamę innej ksiażki
Jedna ze stron przedtytułowych
Strona przedtytułowa i tytułowa
Pierwsze strony...
Zwróćcie uwagę, że Maria Rafałowicz-Radwanowa zachowała dedykację (w oryginale: "To the
friends of Anne everywhere"), co rzadko się zdarza w polskich przekładach. Zabrakło go w każdym razie w powojennym tłumaczeniu Aleksandry Kowalak-Bojarczuk. Podział na części, który widzicie na pierwszej stronie tekstu, to, zdaje się, arbitralna decyzja tłumaczki lub wydawcy - każda część odpowiada kolejnemu rokowi Ani w Summerside - "Rok pierwszy", "Rok drugi", "Rok trzeci" sumiennie pozostawiono z oryginału.
A teraz kilka słów o translatorskich "smaczkach" (zapewne kiedyś przysiądę to tego wydania porządniej i napiszę o nich więcej)... Jak może zwróciliście już uwagę na zdjęciu powyżej, Maria Rafałowicz-Radwanowa przetłumaczyła "Spook's Lane" na "Upiorną ulicę" (!).
Rebecca Dew stała się Rebeką Daw, a pani Rachel Lynde już nie była Małgorzatą Linde z tłumaczenia Bernsteinowej, lecz Rozalią Lynde (tłumaczka zaskarbiła sobie tym moje serce ;) ). Ciekawe jest też, że Rafałowicz-Radwanowa nie wycięła, tak jak to zrobiła jej następczyni, akapitu, w którym Ania opisuje Gilbertowi przygodę w pociągu (zdjęcie powyżej, str. 7).
W zapisie większości wyrazów pisanych w oryginale kursywą postanowiono użyć czcionek pogrubionych
Aunt Kate i
Aunt Chatty to "ciotka Kasia" i "ciotka Basia", Ania tytułowana jest "miss", " Maplehurst" to "Klonówka", Katherine
Brooke pozostała Katarzyną, Aunt Mouser to ciotka Myszka ("Papy ciotka, pani Dżemsowa Kennedy [...]"), nieznośnych bliźniaków, Geralda i Geraldine, pozostawiono przy polskich odpowiednikach ich własnych imion, czyli Geraldzie i Geraldynie, tak samo jak przy Iwonce - Ivy Trent, z którą miały awanturę (w przekładzie z 1977 zmieniono im imiona na: Oleś, Ola i Ewa).
Z translatorskich "dziwadeł" znalazłam np. to (wyjątkowo pojawia się tu pani "Linde"):
- Dobrze ci tu będzie, tego jestem pewna - rzekła pani Linde, gdy wyszłyśmy stamtąd.
- Obawiam się, że te zbyt towarzyskie panie trochę mnie będą krępować w porównaniu z wolnością, jakiej zażywałam u pani - odrzekłam, przekomarzając się z nią troszeczkę.
- Wolnością! - syknęła pani Lynde - Żebyś choć powiedziała: swobodą! Nie mów jak Yankeska, Aniu.
Z dialogu wynikałoby, że Ania mieszkała wcześniej u pani Małgorzaty / Rozalii (!), a tak naprawdę, to w oryginale Ania mówi o Patty's
Place.
I jeszcze coś na deser - prawdziwy majstersztyk w stylu Rafałowicz-Radwanowej:
(Kiedy Elżbietka mówi: "Kobieta", ja zawsze widzę w duchu wielkie "W" wraz z wszystkimi kątami ostrymi tej litery).
O "Ani" w Domu Echa
Zajrzyjcie dziś do Domu Echa / Echo Lodge - znajdziecie tam ciekawą notatkę o Ani z Wyspy Księcia Edwarda m.in. z informacjami o tym, co jest w niej tak właściwie nowego, a co nie dla polskiego czytelnika.
wtorek, 13 grudnia 2016
Kolejna łamigłówka
Dzisiaj coś dłuższego... Dla utrudnienia - w łamigłówce (opublikowanej w Moim Głosiku) jest pewna nieścisłość - i nie mam tu na myśli "dwuch" ;).
- CBN POLONA
niedziela, 11 grudnia 2016
O Jadwidze Apołłowej
W jednym z czerwcowych postów: Przedwojenne słuchowiska - uzupełnienie, wspomniałam o Jadwidze Apołłowej. Była ona autorką adaptacji Ani z Zielonego Wzgórza dokonanej na potrzeby słuchowiska radiowego wyemitowanego 25 marca 1938 roku.
Myślę, że mogła być nią ta sama osoba, która wraz ze swoim mężem została ogłoszona Sprawiedliwą Wśród Narodów Świata. Krótkie świadectwo ich pomocy można odnaleźć na stronie sprawiedliwi.org.pl:
Jadwiga Apołłowa i jej dwie córki, 9-letnia Irena oraz 14-letnia Krystyna - łączniczka w czasie powstania warszawskiego - zginęły 18 września 1944 roku pod gruzami domu.
- www.1944.pl/ofiary-cywilne.html/szukaj/apo%C5%82%C5%82ow
- sprawiedliwi.org.pl
- Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa
sobota, 10 grudnia 2016
Spór o "Anię z Wyspy"
Pozwólcie, że pozostanę jeszcze w temacie Ani z Wyspy. Jest to przekład, który (o czym wcześniej pisałam i wspominałam kilka razy) w Polsce ukazał się nielegalnie i o który toczył się proces sądowy. Kiedy opisywałam tą kwestię, byłam przekonana, że powództwo wytoczył wydawca Maud Montgomery - L.C. Page z Bostonu i proces odbywał się z udziałem (tak jak to było rok później w przypadku sprawy przeciw Arctom) urzędu konsularnego. Ostatnio dotarłam do nowych wzmianek dotyczących sporu o Anię z Wyspy, które wskazują, że cała ta historia wyglądała jednak inaczej...
W wydaniu Przeglądu księgarskiego, branżowego pisma polskich księgarzy, z 21 października 1930 roku, ukazało się następujące ogłoszenie:
Wygląda więc na to, że to właściciele RETOR-a złożyli doniesienie do prokuratury. Księgarnia Francuza, uprzedziła konkurencję i zleciła przekład Andrzejowi Magórskiemu / Marcelemu Tarnowskiemu, a że nie wykupiła praw do książki, prawowici właściciele licencji "zrobili porządek" ;). Powyższe ogłoszenie ukazało się na trzy tygodnie przed wprowadzeniem przez RETOR-a na rynek księgarski Ani na uniwersytecie, w przekładzie Janiny Zawiszy-Krasuckiej.
Księgarnia Francuza nie zwlekała długo z odpowiedzią i już w kolejnym numerze Przeglądu zamieściła, co następuje:
27 stycznia 1931 roku, RETOR ponownie umieścił ogłoszenie - po tym, jak rozprawa przeciwko braciom Francuz już się odbyła:
piątek, 9 grudnia 2016
"Przesuwanka"
Dla miłośników książek naszej Maud znalazłam kolejną (niedługo będą kolejne ;) ) zagadkę sprzed lat. Myślę, że te łamigłówki, których autorami byli młodzi czytelnicy, i które publikowano w pismach dla nich przeznaczonych, są kolejnym dowodem na to, jak wielką popularnością cieszyły się książki Montgomery w Polsce.
Dzisiejsza łamigłówka ukazała się w Moim Głosiku 13 lutego 1931 roku.
czwartek, 8 grudnia 2016
środa, 7 grudnia 2016
O Andrzeju Magórskim + aktualizacja
Powieścią Maud Montgomery o ciekawych, o ile nie najciekawszych,
dziejach wydawniczych na ziemiach polskich, jest Anne of the Island. Jako jedyna z tych wydawnictw, które ukazały
się przed II wojną światową, doczekała się dwóch przekładów.
Najpierw ukazała się, w 1930 roku, jako „Ania z Wyspy” nakładem
Księgarni Francuza w Łodzi, a potem w wydawnictwie RETOR, w 1931 (choć w sprzedaży dostępna była już po 15 listopada 1930). Jak wiemy, tym
pierwszym wydawcom L.C. Page z Bostonu wytoczył w 1931 roku proces o
naruszenie praw autorskich. Autorem przekładu w wydaniu Francuza był Andrzej
Magórski.
U RETOR-a powieść opublikowano jako „Ania na uniwersytecie” w przekładzie
Janiny Zawiszy-Krasuckiej i to ta wersja „królowała” w wydaniach powojennych aż
do 1995 roku, kiedy ukazał się przekład Moniki Szar pod takim samym tytułem. Potem
książka tłumaczona była także przez Ewę Łozińską-Małkiewicz i
Katarzynę Małkiewicz, Ireneusza Sochę oraz Grażynę Szaraniec (tzw. opracowanie literackie).
21-08-2022
W 2020 ukazał się przekład Marii Borzobohatej-Sawickiej (także Ania na uniwersytecie, a za kilka dni wyjdzie kolejne tłumaczenie wykonane przez Annę Bańkowską pod tytułem Anne z Redmondu (właśnie takie brzmienie nadała sama autorka).
21-08-2022
W 2020 ukazał się przekład Marii Borzobohatej-Sawickiej (także Ania na uniwersytecie, a za kilka dni wyjdzie kolejne tłumaczenie wykonane przez Annę Bańkowską pod tytułem Anne z Redmondu (właśnie takie brzmienie nadała sama autorka).
Wersja Andrzeja Magórskiego ujrzała światło dzienne jeszcze dwa razy. Kolejne
wydanie miało miejsce w Palestynie, w 1944 roku; nakładcą była agenda Wojska
Polskiego (Sekcja Wydawnicza Armii Polskiej na Wschodzie); prawdopodobnie ktoś
z Polonii mieszkającej na wschodzie lub ktoś z cywilów Armii Andersa posiadał
egzemplarz książki, z której odbito kopię; porównanie tylko początku pierwszego
rozdziału niewątpliwie wskazuje, że jest to ta sama wersja
przekładu, bez korekt. Kolejny raz tłumaczenie Magórskiego pojawiło się w 2003
roku, w wydawnictwie Zielona Sowa (ale tutaj już pod, niestety, tytułem nadanym
przez Janinę Zawiszę-Krasucką); jego opracowanie
przeprowadziła Anna Radko.
Wydania w przekładach Andrzeja Magórskiego i Janiny Zawiszy-Krasuckiej
Zapowiedź wydawnicza "Ani na uniwersytecie"
Dwie z dwóch tysięcy, bo to w takim właśnie małym nakładzie ukazało się wznowienie przekładu Andrzeja Magórskiego w roku 1944 (Sekcja Wydawnicza A.P.W.)
Przyjrzyjmy się dzisiaj jednak kwestii nie samych dziejów wydawniczych
tej części cyklu o Ani, ale przede wszystkim osobie Andrzeja Magórskiego –
autora pierwszego przekładu.
Przez ostatnie jakieś dwa tygodnie razem z Michałem z blogu DomEcha/Echo Lodge tropiliśmy ślady tego kolejnego tajemniczego tłumacza Maud.
Przygoda z R. Bernsteinową była na tyle fascynującą sprawą, że (mając na
względzie zachęcającą sugestię jednej z czytelniczek :) – dziękujemy, Edyto!)
postanowiliśmy wziąć na warsztat tłumacza odpowiedzialnego za „Anię z Wyspy”.
To, co poniżej postaram się przedstawić, to efekt naszych wspólnych poszukiwań
i odrobina mojego własnego „dziegciu” ;) ...
W katalogach bibliograficznych, np. Biblioteki Narodowej lub portalu
NUKAT, Andrzej Magórski wiązany jest z Marcelim Tarnowskim i traktowany jako
jego pseudonim. Przy czym, pierwsze wzmianki o tym, z jakimi się spotkaliśmy,
pochodzą z pierwszej połowy lat 90-tych XX w. To powiązanie nazwisk podaje np.
„Słownik pseudonimów pisarzy polskich XV w. -1970” , tom 2, pod redakcją
Edmunda Jankowskiego z 1995 roku. Przed wojną istniał jeszcze „Słownik
pseudonimów i kryptonimów pisarzy polskich oraz Polski dotyczących” pod
redakcją Adama Bara (1936-38), ale w tym opracowaniu powiązanie pomiędzy
Magórskim a Tarnowskim nie jest wymieniane (ale jest np. „Emer” – pseudonim
Marii Rafałowicz-Radwanowej, innej tłumaczki kilku powieści Maud). I to jest ta
moja maleńka łyżka dziegciu – jako biolog, no – powiedzmy, laboratoryjny, który
musi mieć coś czarno na białym, potwierdzone co najmniej dwiema metodami – z
nieśmiałą podejrzliwością traktuję to, że informacje wiążące jedno nazwisko
z drugim, pojawiają się w literaturze tak późno i w dodatku, jak na mój gust, z
dość nieprecyzyjnie wskazanym źródłem (wskazano tylko ogólnikowo: „UWD” – jest
to Urzędowy wykaz druków w Rzeczypospolitej Polskiej i druków polskich lub Polski dotyczących wydanych za granicą 1928-1939). Ale też, jako biolog, nie
będę polemizować z fachowymi opracowaniami w dziedzinie, która nie leży w mojej
domenie. Ponadto, na wiele źródeł po prostu nie natrafia się – mogą gdzieś
istnieć wspomnienia czy opracowania, które stanowią potwierdzenie tego, że
Tarnowski używał czasem pseudonimu „Magórski”. Czasem, bo na konto tego
drugiego można zapisać kilkanaście pozycji literaturowych, które ukazywały się
od około 1930 do 1938 roku:
-
Szpiegostwo (Mrówka, 1929 lub 1930)
-
Ania z Wyspy (Księgarnia Francuza, 1930)
-
10 zagadek Londynu (1930)
-
Duchy w zamku (Mrówka, ok 1932)
-
Trzynasty testament Mr. Manhattana, Doktór X,
Wielki mur (Płomień, 1934)
-
Hitler
(Renaissance, 1933)
-
Miasto w sidłach przestępcy (Płomień, 1935)
-
Heyo Deepen jedzie do bieguna (Świat lub
Wydawnictwo Nowoczesne, 1936)
-
Miłość w cyrku (Kurier Por., 1936)
-
Życie może być łatwe (Fruchtman, 1938)
Przy imponującym dorobku translatorskim Marcelego Tarnowskiego (katalog
Biblioteki Narodowej obejmuje około 280 tytułów!), to z pewnością niewiele. Zastanawia
to, że w tych samych wydawnictwach, w tym samym lub zbliżonym roku, ukazywały
się zarówno tłumaczenia Magórskiego, jak i Tarnowskiego. Dlaczego tylko tyle?
Dlaczego tylko te tytuły? Trudno tego dociec...
Ale dobrze, przyjmijmy za pewnik, że Andrzej Magórski to pseudonim
Marcelego Tarnowskiego, o którym wiemy całkiem sporo, bo był dość znaną postacią w
literackim światku przedwojennej Polski i pracowitym tłumaczem.
Marceli Tarnowski
Urodził się 19 grudnia 1899 roku w Koninie jako syn Leona i Teofili. Był
konwertytą, co w późniejszych latach miało tragiczny wpływ na losy jego rodziny.
Ukończył Wyższą Szkołę Realną w Łodzi, a potem także Wydział Filozofii na
Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach 1918-1920 służył jako ochotnik w wojsku
polskim. 23 grudnia 1923 roku wziął ślub z Barbarą Glűcksman.
Pierwsze tłumaczenia Tarnowskiego pojawiły się w 1923 roku − zaczynał w
łódzkiej Księgarni Ludwika Fischera dwiema seriami książek: „Księgi ...” Bô Yin
Râ i i „Podręczniki miłości” Franza Blei’a. Dla Fischera kończy tłumaczyć,
kiedy same wydawnictwo upada w 1929 roku – ostatnie publikacje są z datą 1930. Od
około 1928 zaczynał sporo tłumaczyć dla warszawskiego wydawnictwa Renaissance i
łódzkiego Mittlera, a potem także dla innych wydawców (Rój, Biblion, Mrówka,
Polskie Towarzystwo Przyjaciół Książki, Przeworski, Fruchtman, Płomień,
Księgarnia Popularna, Bibljoteka Echa Polskiego, Kurjer Polski, Wydawnictwo
Nowoczesne, itd. – dużo tego!). Wśród
tłumaczonych książek znajdują się prace takich autorów, jak: Bertold Brecht, Herman
Hesse, Franz Werfel, bracia Grimm i Charles Perrault, Mark Twain, Edgar
Wallace, Tomasz Mann, Szalok Asz, Lidia Czarska, Teodor Dreiser, Valeriu Marcu,
Marcin Andersen Nexö, Maksym Gorki i wielu, wielu innych. Baśnie w jego
przekładzie są wydawane do dzisiaj!
W Warszawie mieszkał pod adresem: Świętokrzyska 28 m . 25, tel. 6-70-15 :).
Tarnowski jest też autorem scenariusza do „Przybłędy” z 1933 roku w
reżyserii Jana Nowiny-Przybylskiego.
Tłumaczenia Tarnowskiego
spotykały się, na ogół, z uznaniem.
Marceli Tarnowski posługiwał się ciekawym ex libris zaprojektowanym przez Karola Hillera – malarza, grafika i
fotografa, twórcę techniki heliograficznej.
Postać tego przedwojennego tłumacza przywołuje Mary Berg – autorka wspomnień o życiu w piekle warszawskiego getta. Jej dzienniki,
wydane w latach 80-tych, jako “Dziennik z getta warszawskiego", ukazały się także i w
tym roku, w innym przekładzie, jako “Pamiętnik Mary Berg”. We wpisie z 11
grudnia 1941 Berg wspomina córkę tłumacza – Julię, której z ogromnym trudem
przychodzi pogodzenie się z życiem w izolacji.
O swoich żydowskich korzeniach dowiedziała
się dopiero wtedy, gdy jej rodzinie rozkazano wyprowadzić się z mieszkania po stronie
aryjskiej i zamieszkać w getcie.
Swój zapisek Maria Berg kończy
tak:
Julia zaprosiła mnie raz do domu,
gdzie poznałam jej ojca, szczupłego, niezbyt wysokiego mężczyznę w średnim
wieku. Trochę się garbi, a czoło ma pokryte głębokimi zmarszczkami. Julia
zdradziła mi, że ojciec dniami i nocami pracuje nas książką o getcie.
Marceli Tarnowski zginął ok. 1944 roku w obozie, w Treblince zginął w sierpniu 1942 roku. Kartoteka Pamięć Treblinki odnotowuje:
prawdopodobnie zabity wraz z córką (Julia Wanda) na Umschlagplatzu.
prawdopodobnie zabity wraz z córką (Julia Wanda) na Umschlagplatzu.
22-02-2020
Znalazłam materiał, który wiąże oba nazwiska i który jest znacznie starszy niż wspomniany "Słownik pseudonimów..." Jankowskiego. Być może jest to te źródło, na które powołuje się ów słownik. W Polonie zamieszczono Urzędowy Wykaz Druków Wydanych w Rzeczypospolitej Polskiej : druki zarejestrowane w Bibljotece Narodowej R. 12, nr 31 (30 lipca-5 sierpnia 1939).
- Eryk Lipiński, Pamiętniki,
Wydawnictwo Fakt, 1990,(https://books.google.pl/books?id=28xMAAAAIAAJ&q=marceli+tarnowski&dq=
marceli+tarnowski&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwj5vouPyb_QAhXKFiwKHbOgDss4ChDoAQgxMAQ) - Kris Van
Heuckelom, Dieter de Bruyn, Carl De Strycker, Van eeden tot heden: Literaire dwarsverbanden tussen Midden-Europa en
de Lage Landen , Academia Press, 2013(https://books.google.pl/books?id=_IJ0AgAAQBAJ&pg=PA175&dq=marceli+tarnowski&hl=pl&sa=
X&ved=0ahUKEwiFlMHtyb_QAhUBKywKHV3kD884FBDoAQgmMAI#v=onepage&q=marceli%20tarnowski&f=false) - Polityka, 1995
https://books.google.pl/books?id=bLPsAAAAMAAJ&q=marceli+tarnowski+teatr&dq=marceli+tarnowski+teatr&hl
=pl&sa=X&ved=0ahUKEwi1752TyL_QAhWFDywKHe9ODagQ6AEIPTAH - http://katalogi.bn.org.pl/iii/encore/?lang=pol
- polona.pl
- Adam Bar (red.), Słownik pseudonimów i kryptonimów pisarzy polskich oraz Polski dotyczących, Gebethner i Wolff, Kraków, 1936-38
- Edmund Janowski, Cecylia Gajkowska, Słownik pseudonimów pisarzy polskich, tom II, Zakład Narodowy Im. Ossolińskich, 1995,
- Stanisław Łoza, Czy wiesz kto to jest?, Wydawnictwo Głównej Księgarni Wojskowej, Warszawa, 1938
- Mary Berg, Pamiętnik Mary Berg. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie, Prószyński i S-ka, Warszawa, 2016
- Marcin Bauer, Jacek Ojrzyński, Karol Hiller, 1891-1939: nowe widzenie : malarstwo, heliografika, sysunek, grafika, Muzeum Sztuki w Łodzi, Łódź, 2002
- pamiectreblinki.pl/people_db/p28962
Subskrybuj:
Posty (Atom)