wtorek, 19 września 2017

Wśród znaków Zodiaku

   Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy (wiedziona drobną wskazówka w books.google) "dokopałam się" do niezwykłych rozważań o Ani Shirley i innych bohaterach cyklu powieściowego w Homo  Zodiacus Leszka Weresa. Przeczytajcie je sami...


O życiu uduchowionym, czyli rozwój w fazie Ryb

[...]
   Z konfrontacji z życiem nie najlepiej wychodzą więc zarówno archetypy literackie fazy Ryb, jak i osoby realne. Istnieje wszakże literacka postać, która daje sobie radę zupełnie nieźle. Jest to – z pewnością ku zaskoczeniu wielu czytelników – ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA, choć trzeba przyznać, ze reprezentuje ona archetyp pogranicza Ryb i Barana. L.M. Montgomery zresztą trzykrotnie podkreśla, że Ania urodziła się w marcu, sama więc umieszcza swoją bohaterkę we właściwym jej kontekście zodiakalnym (!).
   Nadzwyczajną wprost, prawie chorobliwą wyobraźnię i wrażliwość, charakterystyczne dla fazy Ryb, łączy ona z rzadko u Ryb spotykaną aktywnością, ambicją i umiłowaniem życia – archetypowymi więc cechami dla fazy Barana. Żyje tak zresztą na co dzień: „Podczas gdy Maryla to mówiła, zdawało się, te słońce znowu zajaśniało na twarzyczce Ani. Przede wszystkim zgasł na niej wyraz rozpaczy, potem zakwitł lekki promień nadziei, a oczy zalśniły jak dwie gwiazdy poranne. Dziewczynka była jak przeistoczona..." Postać Ani zyskuje dodatkowo na ostrości przy konfrontacji z trzeźwą i bardzo praktyczną Marylą, reprezentującą spolaryzowaną z Rybami fazę Panny. Do konfrontacji tej powrócę zresztą w następnym eseju. Na razie zostańmy przy Ani. Nie tracąc nic ze swej wrażliwości, nie gubi się ona bynajmniej w emocjonalnych głębinach fazy Ryb. Pojmuje, że w życiu koniec jednego oznacza zazwyczaj początek czegoś innego. Mówi: „Ach jak to jest przyjemnie mieć wyższe dążenia! Jakże się cieszę, że mam ich tyle! A najlepsze jest to, że się nigdy nie kończą. Zaledwie osiągnąłeś jeden cel, już inny, wyższy jeszcze, ukazuje ci się w dali. I to właśnie czyni życie tak miłym!" Wkrótce Ania pojmuje jeszcze jedną prawdę: „Ale teraz czuję dokładnie, że dopóki fiołki będą kwitły w dolinie poniżej Zielonego Wzgórza, a malutkie paprocie będą wychylały swe główki wzdłuż Alei Zakochanych, nie zrobi mi to wielkiej różnicy, czy otrzymam stypendium Avery’ego, czy też nie. Starałam się, jak mogłam najlepiej i teraz zaczynam pojmować, co to znaczy »rozkosz walki«. Najpiękniej jest walczyć i zwyciężyć, ale równie dobrze jest walczyć i szlachetnie przegrać". Śmierć ukochanego przez nią Mateusza nie może więc stanowić poważnego zagrożenia dla jej psychiki: „Ania, która nigdy dotąd nie zaznała ciężkiego zmartwienia, smuciła się, że wszystko idzie dawnym trybem, że życie może toczyć się dalej tak samo – bez Mateusza. Czuła jakby wstyd i wyrzuty sumienia, gdy spostrzegła, że wschody słońca ponad jodłami i jasne różowe pączki w ogrodzie wprawiały ją w dawny zachwyt, że cieszyły ją odwiedziny Diany, a jej wesoła paplanina i żarty pobudzały ją do śmiechu, że – krótko mówiąc – cudny świat kwiecia, miłości i przyjaźni nie utracił nic zgoła ze swej mocy wzruszenia jej, a życie wzywało ją nadal tysiącem nieprzezwyciężonych głosów". I dalej: „Brak mi go tak bardzo... bezustannie... jednak świat i życie wydają mi się tak niezmiernie zajmujące i piękne!"
   Jak na opiekuńczą Rybę przystało, Ania rezygnuje z upragnionego i otrzymanego wreszcie stypendium ze względu na zdrowie Maryli. Mówi: „Będę Maryli czytywała głośno i będę ją rozweselała. Nie możesz być smutna ani samotna! Będziemy żyły we dwie spokojnie i szczęśliwie". Swój cel życia wykłada następująco: „Ja zaś pragnęłabym upiększać życie... Nie tyle chodzi mi o nauczanie ludzi, chociaż wiem, że jest to najszlachetniejsze dążenie, ile o to, aby życie upływało im milej. Pragnę, aby dzięki mnie przeżyli jakąś radość... radość, której by nie mogli zaznać, gdyby mnie nie było na świecie". Doroślejąc, nie gubi bynajmniej archetypowych cech swojej fazy, co poświadcza nawet Mały Jaś: „Nie, mojego Ludka nie mogłaby pani zobaczyć. Tylko ja go mogę widzieć. Ale pani może widzieć swojego własnego Ludka. Czyż to nie cudowne, że my oboje rozumiemy takie rzeczy? – dodał ściskając jej dłoń po koleżeńsku. – Czyż to nie cudowne, że jesteśmy tacy?"
   Czy przeznaczone było Ani być taką właśnie istotą? Większość Ryb uważa, że i losy całego świata, i losy poszczególnych ludzi nie są wolne od nitek przeznaczenia. Podobnie więc jak Judasz działał z nacisku sił, których nie pojmował, a proroczy poemat Jezis, przewidujący rozwój wydarzeń w Witkacowskim „małym dworku", przerastał nie rozumiejącego sensu swoich słów autora, tak Hamlet po zabiciu Poloniusza mówi:

„Lecz pragnąc tego musiały niebiosa
Jego mną karząc, a mnie nim, bym musiał
Być wykonawcą ich woli i biczem".
  
   Nic więc dziwnego, że po szczęśliwym połączeniu się pana Irvinga z panną Lawendą Ania powie: „Kto wie, czy pani Linde nie ma słuszności twierdząc, że przeznaczenie rządzi światem, więc to wszystko musiało się spełnić w jakikolwiek sposób. Ale gdyby nawet... miło przecież pomyśleć, że byłam narzędziem w ręku przeznaczenia". Oczywiście Maryla reprezentuje całkowicie odmienny pogląd na tę sprawę, co jednak nie jest w stanie odebrać Ani jej zwykłego optymizmu: „Drogi, ukochany świat! – szepnęła. – Jakże ja cię podziwiam i jakie się cieszę, że żyję wśród ciebie". Ania więc wyzwoliła się spod wpływu negatywnych energii królestwa Neptuna, władającego symbolicznie fazą Ryb, zachowując jednak to wszystko, co w królestwie tym najcenniejsze, Z punktu widzenia ewolucji zodiakalnej przerosła więc zarówno Franię jak Hamleta. A że uczyniła to za pomocą prostych zupełnie środków, które, gdy były we władaniu Barana w pierwszej fazie rozwoju, wydawały się prymitywne, mało użyteczne, pozbawione głębi, a nawet znaczenia, nadanego im doświadczeniami faz późniejszych, o tym tylko świadczy, iż droga człowieka wzdłuż spirali Zodiaku nie powinna mieć swego kresu.
   Powyższe rozważania nie zamykają cyklu esejów zodiakalnych, gdyż nasza intelektualno-literacka przygoda z Zodiakiem właściwie dopiero się rozpoczęła.



   W kolejnym rozdziale znajduje się ciekawy "eksperyment myślowy", którego tu jednak nie będę przytaczać. Ania z Zielonego Wzgórza występuje w nim jako jedna z wielu postaci literackich, które spotykają się w jednym miejscu i czasie.


   Inny ciekawy fragment także szerzej traktuje o Ani Shirley, ale nie tylko o niej:


Caritas cierpiąca

[...]
   Wydaje się, że z archetypów literackich zaproponowanych w rozdziale O życiu uduchowionym tylko ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA wymyka się ukazanym prawidłowościom, umyka śmierci i cierpieniu, ale też pamiętajmy, że po pierwsze, znalazła się ona na Zielonym Wzgórzu jako zaadoptowana sierota, która miała być chłopcem (iście neptunowe to zamieszanie już na samym początku), i sama swoją dobrocią wszystko osiągnęła, a było to możliwe, bo – po drugie – jej postać symbolizuje właściwie już okres przełomu, a więc przejścia od fazy Ryb do Barana. Poza tym, XII-domowe doświadczenia i w późniejszym życiu niecałkowicie ją ominęły. Opieka nad Marylą, zamiast realizacji własnych planów – to przecież chyba najbardziej typowa neptunowa przeszkoda. Ponadto przez dłuższy okres Ania zaznała goryczy rozłąki z Gilbertem, i to właśnie wtedy, gdy wreszcie wyznali sobie miłość i Ania z Szumiących Topoli, z pewnego przecież odosobnienia, stała list za listem do przyszłego męża. To jednak, co jej zostało zaoszczędzone, dotknęło boleśnie jej przyjaciółkę, EWĘ MOORE (Wymarzony dom Ani). Lepiej opowiem o tym od razu, zanim o czymś zapomnę lub poplączę, albo w ogóle przejdzie mi ochota, by cokolwiek powiedzieć. Historia jej życia to archetypowy wręcz zapis tego wszystkiego, co w części przynajmniej staje się udziałem wielu reprezentantów fazy Ryb. Najpierw więc dwunastoletnia Ewa była świadkiem tragicznej śmierci bardzo przez siebie kochanego młodszego brata i pierwsza dotarła do zmiażdżonego przez wiejską furę ciała. W dwa lata potem weszła do pokoju i zauważyła zwisające z lampy zwłoki swego ojca. Małżeństwo zawiera pod psychiczną presją matki (przypomnijmy tu małżeństwo Zygmunta Krasińskiego, zawarte pod silną presją ojca), by zadowolić ją i uratować ojcowiznę. Matka jednak wkrótce umiera, a Ewa zostaje porzucona przez wyruszającego na morze męża. Ten zaś, odnaleziony przypadkiem, a może cudem, w wyniku pobicia jest zdziecinniałym i wymagającym stałej opieki człowiekiem. To jedyna rzeczywistość młodej wciąż jeszcze Ewy, która nie skarży się, lecz ucieka w samotność. Nie koniec to jednak tej wymownej symboliki XII domu, wymagającego od archetypowych Ryb stałego poświęcenia. Nie ma więc Ewa prawa do miłości, choć darzy uczuciem przebywającego czasowo pod jej dachem pisarza. Tymczasem po dokonanej operacji okazuje się, że domniemany mąż Ewy jest w rzeczywistości jego bliskim kuzynem. Czyżby koniec utrapień? Być może, ale nie neptunowego zamieszania. Ania zaprasza do swego domu owego pisarza, by ułatwić kontakt między młodymi, lecz Ewa o tym nie wie. Gdy przypadkowo odwiedza Anię i dowiaduje się o tej wizycie, jest nieszczęśliwa, nie znając przecież jej prawdziwego celu. Wszystko kończy się dobrze, ale czy Posejdon na długo pozostawi w spokoju swoich wybrańców? W jednym ze swoich opowiadań Jarosław Iwaszkiewicz zapytuje podobnie – i sam sobie odpowiada: „Prozerpina musi wrócić do Hadesu”. Przynajmniej w mojej fazie Ryb takie słowa jak „karma” czy „przeznaczenie” silnego nabierają blasku i inną moc posiadają.
   Sądzę, że nie wszystkie młode damy, które próbują tworzyć piórem, wykazują tendencje do pisania takich opowiadań jak Ania podczas swego pobytu na uniwersytecie. Bohaterką jej opowiadania Moje mogiły jest żona księdza metodysty. Mówi Ania: „Zrobiłam z niej misjonarkę, bo chciałam, żeby podróżowała. Na każdym etapie swojej podróży musiała pochować jedno dziecko. Było ich dziewięcioro, a mogiły ich znajdowały się na przestrzeni między Nową Fundlandią i Vancouverem. Opisałam dokładnie wszystkie dzieci, wszystkie rodzaje ich śmierci, jak też pomniki i nagrobki. Zamierzałam nawet uśmiercić i dziesiąte dziecko, ale gdy dziewiąte kładłam już do mogiły, fantazja mnie nagle zawiodła i najmłodszego biedaka zostawiłam przy życiu jako bezradnego kalekę”.
   Czy „opowiadanie” to nie pasuje najbardziej do takich faz Zodiaku jak Ryby, Rak lub Skorpion i czy nie rozmija się zdecydowanie z tym, co po tego typu młodzieńczej „twórczości” spodziewalibyśmy się u reprezentantów takich faz, jak chociażby Barana, Bliźniąt, Wagi czy Wodnika? W każdym razie, znając przecież dalsze losy Ani, możemy zgodzić się, że wyrosła z niej osoba, która jako archetyp literacki stanowi przykład pozytywnych rezultatów osiąganych w życiu również wtedy, gdy przyjście na świat odbyło się w fazie Ryb. Na szczęście nie jest też ona jedynym przykładem pozytywnej manifestacji neptunowych energii. Postaci, ku której zwrócimy się teraz, nie złamały największe nieszczęścia i cierpienia, a właściwie dodały jej tylko blasku.





  • Leszek Weres, Homo-Zodiacus, Cinpo International, Poznań, 1991

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz