W jednym z czerwcowych numerów Przekroju z 1981 roku ukazał się dość obszerny artykuł poświęcony Lucy Maud Montgomery, jej "Ani" i ukochanej Wyspie. Jego autorem był Zbigniew Klejn.
„Miejscami droga prowadziła
przez lasy, czasem znowu wiła się wzdłuż wybrzeża i zatoki morskiej, gdzie
przycupnęła maleńka wioska... To znowu wjeżdżali na wzgórza, z których widać
było dalekie wyżyny i niebo spowite w błękitne mgły”. Rudowłosa Ania Shirley
może być nadal znakomitą przewodniczką po Wyspie Księcia Edwarda.
Dziwne uczucie ogarnia
człowieka, kiedy spotyka się z krajobrazami utrwalonymi w najpiękniejszej
książce lat dziecięcych. Na tej atlantyckiej wyspie, przytulonej do lądu
kanadyjskiego, cywilizacja na szczęście nie zburzyła naturalnej zeszłowiecznej
harmonii przyrody i architektury. Nie trzeba zamykać oczu, by szukać pod
powiekami zapamiętanych obrazów, one trwają nadal, tak jak za czasów Ani z Zielonego
Wzgórza.
Tyle że samego Zielonego
Wzgórza nie ma i nigdy nie było. Jest wprawdzie „wielki, rozlegle zbudowany
dom”, o którym na długo wcześniej informują drogowskazy z napisem „Green
Gables”. Stoi „na najodleglejszym krańcu polany”, ale wcale już nie jest
widoczny z wielkiego gościńca, wzdłuż którego ustawiły się, jakby dla
towarzystwa, wszystkie pozostałe domki „Avonlea”. Dzisiejsze „Avonlea” ma nader
luźną zabudowę, a gęste drzewa zasłaniają dom „Cuthbertów”, który do tego – jak
się okazuje – leży głęboko w dolinie! Bo „Zielone Wzgórze”, które tak
nierozdzielnie związane jest z Anią, powstało w Polsce z błędu tłumacza!
„Gable” – to po angielsku tyle co facjatka. Dom zaś, przed którym stajemy, ma właśnie
na piętrze zielone nadproża okienne. Pokoik Ani, tej zatem „Ani z Zielonej Facjatki”,
znajdować się ma dokładnie nad drzwiami frontowymi.
Wiem już, uprzedzał mnie o tym
jeszcze w Toronto syn L. Maud Montgomery, doktor Stewart Macdonald, że
„wszystko tam jest sztuczne”. A przecież urok owej powieści sprawia, że staję
tu z nadzieją znalezienia atmosfery tak dobrze zapamiętanej z dawnych lat.
Wchodzę przez kuchnię, w której
najważniejszym sprzętem jest czarna żelazna kuchenka, opalana ropą, z czterema
fajerkami. Mijam sień zastawiona różnymi statkami gospodarskimi. Królują wśród
nich przyrządy do gręplowania i nawijania przędzy, kołowrotek oraz trzy
strzelby, z którymi Mateusz zwykł chodzić na polowania. Z kolei – salon, gdzie
na szerokim stole ustawiono serwu do herbaty, ten najlepszy – dla gości!
Wygląda tak, jakby Maryla oczekiwała wizyty pastorostwa.
Wąskie i strome schody prowadzą
na górę. Pokoik Ani – identyczny jak w powieści: szerokie białe łóżko,
toaletka, umywalka, półeczka z książkami, ba, nawet otwarta książka na stoliczku
ze świecą, fotel z zarzuconym szalem, skrzynia zamiast szafy. „Jakże to cudnie –
mówiła Ania – iż codziennie mogę widzieć słońce wschodzące ponad tymi wysokimi
wzgórzami i zaglądające poprzez szczyty tych smukłych jodeł!” Zgadza się!
Jeszcze wizyta w pokoju naprzeciw
(napis nad drzwiami: „Maryla”), gdzie na dużej toalecie spoczywa czarna
mantylka, zaś świecę Ani zastępuje imponująca lampa naftowa. I ten trzeci
pokój, obok schodów, w którym na bujanym fotelu ktoś zostawił wytarty kapelusz,
żakiet i laskę. Tylko dlaczego nad wejściem napisano „Mateusz”? Przecież jego
skromna sypialka była na dole, a „na górze był po raz ostatni, gdy pomagał
Maryli wyklejać tapetą pokoik gościnny”?
Czar pryska, wraca świadomość,
że wszystko tu jest nieautentyczne, a najbardziej – sam dom. Kiedy w latach
trzydziestych tereny te stały się częścią parku narodowego, otaczającego
Cavendish, którego głównym magnesem miał być sławny na cały świat dom Ani, pani
Montgomery zawahała się. Przecież ona nie miała na myśli żadnego konkretnie
istniejącego budynku, tworząc go w wyobraźni z elementów wielu ulubionych domów
swego dzieciństwa.
Niemniej topografia młodości
autorki splata się różnymi nićmi ze światem Ani. Dom dziadków Maud, w którym
spędziła swe sieroce dzieciństwo, stał zaledwie kilkaset metrów dalej.
Dzisiejszy „dom Cuthbertów“ wybrany spośród czterdziestu jemu podobnych i
przeniesiony tutaj, to dawne mieszkanie panien Webb, kuzynek i przyjaciółek
późniejszej pisarki. Jest tu także Aleja Zakochanych rzeczywiście prowadząca na
dawne pastwisko i samo Cavendish. będące do pewnych granic – jak wyznała po latach
pani Montgomery – powieściowym Avoniea.
Oto stara szkoła w Cavendish,
nosząca dziś imię pisarki. Stoi tu samotnie i wcale nie opodal, ale tuż obok
drogi, tak jak wtedy, „biało otynkowany, niski budynek o wielkich (hm!) oknach!
Wewnątrz... solidne, staroświeckie ławki z pulpitami dającymi się otwierać i
zamykać”. Nie ma już dawno uczniów w tej jednoizbowej szkole. Ale są autentyczne
zeszyty i podręczniki Maud, jej świadectwa szkolne i tabliczki do pisania. A za
Zielonym Wzgórzem, opasanym asfaltową wstęgą drogi wiodącej dziś do
zaczynających się tu pól golfowych, rozciąga się Dolina Tęczy – czyli tereny
piknikowe na skraju lasu i jeziora, po którym dzieci pływają łódkami.
Dom ciotki Maud, pani Campbell,
w odległym Park Corner, jest jedyną autentyczną zbiornicą pamiątek po pisarce.
Pełno tu fotografii, przedmiotów i mebli związanych z Maud, jest także zastawa
stołowa z jej wesela, które tu właśnie się odbyło. Bywała tam często, choć zawsze
jako gość, kochając ten dom „najbardziej ze wszystkich miejsc na świecie”. Na
kartce papieru znajduję jej słowa: „Niniejszym oświadczam, że staw Campbellów
jest właśnie Jeziorem Lśniących Wód, które miałam na myśli w Ani z Zielonego
Wzgórza”. L.M. Montgomery-Macdonald. 27 października 1938 r. Widać je z okien,
choć muszę uwierzyć na słowo, że ono naprawdę tak lśni. Jest już wieczór, a do
tego zima.
Dom jest dziś własnością wdowy
po wnuku ciotki Maud i zarazem nieco chaotycznym, ale pełnym uroku, muzeum
pisarki. A także solą w oku władz prowincji, bezskutecznie usiłujących
wzbogacić swymi eksponatami liczne „disneylandy” z Anią w herbie.
Poza szkołą tylko dom urodzenia
autorki w uroczym rybackim osiedlu Clifton (dziś – New London) ma jeszcze nieco
autentyków: manekina ubrano w jej suknię ślubną, welon i pantofelki, są tam
albumy z jej wczesnymi utworami literackimi, a także... pęk włosów ukochanego
kota Duffy. Za to „Wymarzony domek Ani" we French River jest już czystą
fikcją, choć utrzymaną dość wiernie w stylu przełomu stulecia. Fikcję
podkreślają jeszcze stojące na trawniku spore makiety „domu" Diany Barry
oraz kościoła prezbiteriańskiego w Cavendish/Avonlea. Jest to już całkiem w
stylu ogromnych makiet zamków i katedr w Woodleigh Replicas i Muzeum Figur
Woskowych w Cavendish (biedna pani Linde przewraca się pewnie w grobie!),
mających stanowić – obok wspaniałych plaż – dodatkową atrakcję dla tłumów
amerykańskich turystów.
Najbardziej autentyczna jest tu
przyroda. Wierzę, że Wyspa Księcia Edwarda – pisała pani Montgomery w
autobiograficznej książce pt. „Ścieżka alpejska” – jest najpiękniejszym
miejscem w Ameryce: intensywna czerwień krętych dróg, jaskrawe szmaragdy wzgórz
i łąk, lśniący szafir okalającego morza. Mało jest rzeczy, za które tak jestem
wdzięczna, jak za to, że urodziłam się i wychowałam nad błękitną Zatoką Św.
Wawrzyńca”. To przecież cała Ania!
„Ania z Zielonego Wzgórza”
narodziła się z dwuwierszowego zapisu w notesie: „Pewne starsze małżeństwo
zwraca się do sierocińca o przysłanie chłopca. Omyłkowo wysyłają im
dziewczynkę”. Pomysł ten autorka wzbogaciła całą galerią postaci i opowieściami
zasłyszanymi od cioci Campbell.
Miała z tego powstać
rozszerzona nowela, ale temat rozrósł się do powieści, pierwszej w dorobku L. M.
Montgomery. Pisała owa książkę wczesnymi rankami od wiosny 1904 r. do października
1905 r., po czym ufnie wysłała ją do wydawcy. Jednego, drugiego, trzeciego,
czwartego – wszędzie spotykając się z odmową. Piąty stwierdził, że rękopis ma
pewne zalety, „ale nic wystarczające do zaakceptowania do druku".
Zrezygnowana wpakowała „Anię” do pudła po kapeluszu, obiecując sobie skrócić ją
kiedyś do rozmiarów nowelki, drukowanej ew. w odcinkach w którymś z czasopism
dla dziewcząt, co powinno jej przynieść 30, a może nawet 40 dolarów.
„Anię” uratowały... wielkie
porządki, których Maud zresztą nie cierpiała. „Wątpię, czy porządki są tak
absolutnie niezbędne – zwierzała się w liście do przyjaciela po piórze, Ephraima
Webera. – A jednak tak wątpiąc robię je nadal! Mogę stracić wiarę w
przeznaczenie, wolne wybory czy Niepokalane Poczęcie, ale nigdy nie popełnię
herezji utrzymując, że w ogóle można istnieć bez dorocznego przewracania domu
do góry nogami”. Wtedy właśnie, przed Wielkanocą 1907 roku, natrafiła na porzucone
pudło, przekartkowała rękopis i postanowiła jeszcze raz spróbować.
Bostoński wydawca L. C. Page
miał wielką ochotę postąpić z nim tak samo jak jego poprzednicy. Niezwykłym
trafem powieść przeczytała jedna z pracownic, pochodzącą akurat z Wyspy Księcia
Edwarda. Zachwycana, dokonała cudów, aby przełamać opory szefa. Wiosną 1908
roku Maud odesłała ostatnie korekty, zadowolona, choć szanse książki oceniała
skromnie. „Nie wyobrażaj sobie – pisała do przyjaciela – że wreszcie powstała
wielka powieść kanadyjska. To raczej taka opowieść młodzieżowa, adresowana do
dziewcząt. Nawet mi się nie śni sukces...”
Ale już w listopadzie ukazało się
szóste wydanie amerykańskie, a do maja następnego roku – pięć wydań w Anglii.
Po pięciu latach „Ania" doczekała się tych wydań 32, a 38 popularny nakład
wyszedł w maju 1914 roku w 150 tys. egzemplarzy! Książkę przetłumaczono na 15 języków
oraz wydrukowano alfabetem dla niewidomych.
Z całego świata zaczęły płynąć
listy. Maud ze zdumieniem dowiadywała się, że Anię pokochali nawet „mężczyźni
będący już dziadkami, starzy pionierzy w australijskim buszu, misjonarze w Chinach,
mnisi w zagubionych klasztorach i rude dziewczęta z całego świata”. Powodzenie
nie zawróciło jej w głowie. Dostrzegała braki książki: szkolne sukcesy Ani były
mało przekonywające, zakończenie zaś zbyt konwencjonalne (nie wiedziała
przecież, że powróci znów do swej bohaterki!). „Jestem tak nią zmęczona, że nie
widzę w niej, ani w samej książce ani jednej zalety i stale muszę siebie
przekonywać, że ludzie rzeczywiście szczerze ją chwalą”. Kiedy w 1935 r.
dekorowano pisarkę Orderem Imperium Brytyjskiego, Maud dumała nad królewskim
dyplomem: „Wątpię, czy ten biedny człowiek w ogóle kiedyś słyszał o swej
„wiernej i drogiej Lucy Maud Montgomery Macdonald” zanim położył tu swój
podpis”.
Matka – mówi mi teraz jej syn –
nigdy nie lubiła tej książki. Wydawcy stale domagali się nowych powieści o Ani.
Pisała je z prawdziwą niechęcią, czując się pokrzywdzona, że nie doceniają
znacznie – według niej – lepszego cyklu o Emilce, a jeszcze bardziej – jej
utworów wierszem. W 1939 r. ukazała się „Ania z Ingleside”, ostatnia z tego
cyklu, ale syn stanowczo twierdzi, że matka miała prawie już gotową kolejną,
dziewiątą powieść o Ani. Spaliła ją wraz ze wszystkimi papierami osobistymi przed
śmiercią. A przecież już w 1920 roku, pisząc „Rillę ze Złotego Brzegu”,
przysięgała, że ostatecznie i raz na zawsze skończyła z Anią. „która wisi nade
mną jak zmora”.
Trzy czwarte wieku trwa już
triumfalny pochód rudowłosej marzycieli przez świat. Powieść adaptowano
dwukrotnie dla filmu i wiele razy dla sceny (także i w Polsce). Musical święcił
niebywałe sukcesy w Nowym Jorku, Londynie i Nairobi, a telewizja brytyjska
nakręciła w 1975 roku cały serial. Miał on tak wielką popularność, że wyświetlono
go ponownie już po 18 miesiącach.
W Japonii zaś, w której w
latach 1954 – 1975 sprzedano ponad 7 milionów egzemplarzy utworów L. Maud
Montgomery, a spore fragmenty Ani weszły do podręcznika szkolnego, okazało się,
że dzieje Ani zna tam 99 procent skośnookich dziewcząt.
Producenci zarobili na tej
książce ciężkie miliony, ale autorce ani też jej spadkobiercom nie przypadł z
tego nawet złamany cent. Umowa z 1907 r. nie zawierała bowiem żadnej klauzuli o
prawach autorskich do adaptacji scenicznych i filmowych. A zresztą czyż pewna
wiejska nauczycielka na zabitej deskami prowincji, posyłająca z uporem do
parafialnych i szkolnych czasopism swe wierszyki i opowiadania – mogła przewidzieć, że jej rudowłosa bohaterka
na całe stulecie zawładnie sercami milionów ludzi wszelkich ras i generacji?
Mam ten artykuł w domu :D Niestety tylko jego pierwszą stronę. Gdy tylko zobaczyłam zdjęcie natchnęło mnie, że już gdzieś go widziałam. I faktycznie był w pamiątkowych szpargałach :D Razem z artykułem "Maud z Wyspy Księcia Edwarda" z ukazującego się kiedyś magazyny "5-10-15" :D
OdpowiedzUsuńCieszę się w takim razie, że przypomniałam go w ten sposób :)
UsuńA mogłabym prosić Cię o skan tego drugiego, z "5-10-15"?
Czytając ten artykuł miałem mieszane uczucia. Czyżby Maud nie lubiła swojej "Ani"? I kontynuowała pisanie jej dziejów tylko przez naciski? "Emilka" jest piękną powieścią, ale wszyscy kochają właśnie Anię i tylko przez nią poznali inne książki Maud. "Przekrój" specjalnie nie przypada mi do gustu. Może i tam są ciekawe rzeczy? Tutaj niby chwalą, a zarazem ganią. Autor artykułu jakby żałował, że był na Wyspie Księcia Edwarda i zwiedzał miejsca związane z autorką, jak i z Zielonym Wzgórzem. Pochwalić muszę za oddanie klimatu Wyspy i Twoją pasję szukania wszystkiego co jest związane z Maud.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTak z biegiem czasu Maud była poirytowana Anią. Wydawcy naciskali na kolejne części. Do tego spór sadowy o wydanie opowiadań. Nic dziwnego, że miała w końcu dość serii.
A Green Gables to bardzo komencyjne miejsce - potrafi wzbudzić niechęć.