Po 15 latach od pierwszego wydania „Ani z Zielonego Wzgórza”, zachwyt polskich czytelników nad powieścią L. M. Montgomery nie słabł. W ciągu tych lat, pierwszy tom cyklu o Ani pojawił się jeszcze 3 razy (w 1919, 1921 i 1925), zaś „Anię z Avonlea” wydało w 1924 Wydawnictwo B. Rudzkiego.
Jedna z dłuższych recenzji tych dwóch tytułów pojawiła się w „Bluszczu”
z 17 kwietnia 1926 roku. O „Ani z Zielonego Wzgórza” H. B. pisze:
Na Zielonem Wzgórzu, na skraju
osady Avonlea, stoi stary dworek, otoczony ogrodem. Mieszka w nim rodzeństwo
Culbert. Brat, to nieśmiały, niezgrabny, odludek, i poczciwy do szpiku kości
Mateusz. Siostra – to surowa i pełna niezłomnych zasad, poważna, choć ze
skłonnością do wesołej ironji, sprawiedliwa i zacna Maryla. Pracują ciężko na
swym, odziedziczonym po ojcach, kawałku ziemi, jak wszyscy ich sąsiedzi,
farmerzy kanadyjscy, a że są już niemłodzi, chcą sobie zapewnić pomoc w pracy i
sprowadzają z miasta, z Domu Sierot, chłopca, aby go wychować na przyszłego
pomocnika.
Sprowadzają chłopca – a tu przez
jakieś nieporozumienie przyjeżdża dziewczyna! Jedenastoletnia dziewczynka,
chuda, rudowłosa i piegowata, Anna – sierota w „wyrośniętej” burej sukience, i
zaraz na wstępie prosi, żeby ją nazywano Kordelją, „bo Ania to takie prozaiczne
imię,” a ona lubi tylko „poetyczne” imiona!
I w tej nieuwzględnionej przez
prozaiczną Marylę prośbie mieści się cała Ania, która kocha wszystko, co jest „poetyczne”
i „romantyczne”, i nadbudowuje sobie szare i ubogie życie małej niańki u obcych
ludzi, a potem wychowanki z Domu Sierot, wyobrażając sobie różne śliczne i
wzniosłe rzeczy. Udaje się jej to znakomicie, bo ma wyobraźnię wprost
niesłychaną.
Zaraz na wstępie pozyskała sobie,
wcale o tem nie wiedząc, serce Mateusza, tego starego dziwaka, który, jak
ognia, bał się kobiet i dziewczynek. Maryla chce naprawić omyłkę, odesłać Anię
do Domu Sierot, ale po kilku dniach decyduje się zatrzymać ją u siebie, trochę
przez litość nad „sierotą, której nikt nie chce”, a trochę dlatego, że i ona
ulega czarowi tego dziwnego dziecka. I oto „Ania znikąd” staje się „Anią z
Zielonego Wzgórza” – i wnosi w spokojne, pracowite życie fermerów masę poezji i
wdzięku.
Żyje w ciągłem zachwyceniu. I tak
się jakoś staje, że w sferze jej działania cała rzeczywistość dosięga poziomu,
stwarzanego jej wyobraźnią; i rzeczy, i miejsca, które podziwia Ania. owiane są
takim czarem jej zachwyconej duszy, że nawet prozaiczna Maryla, nawet rozsądna
mała przyjaciółeczka Ani, Djana, nawet pełna cnót gospodarskich sąsiadka, pani
Małgorzata Linde – nie mogą się temu oprzeć.
Ania żyje sobie, jak w bajce, na
tem Zielonem Wzgórzu. Wpada wprawdzie w krótkotrwałe rozpacze i niejednokrotnie
ma „złamaną duszę”, z powodu różnych nieszczęśliwych przygód, wywołanych jej
roztargnieniem, ale świat jest za piękny, żeby mogła się długo martwić.
Książka jest napisana z wielkim
talentem, a postać Ani przeprowadzona konsekwentnie i znakomicie. Niełatwe to
było zadanie, bo kwestja jest rzeczywiście dość ryzykowna: jedenastoletnia
dziewczynka, przemawiająca całemi potokami słów przesadnych, napuszonych i
patetycznych, która pomimo to nie jest ani śmieszną, ani nieznośną, tylko
przeciwnie, ujmująca i pełną wdzięku. Jedenastoletnia dziewczynka, która
rzewnemi łzami płacząc nad swem sieroctwem i opuszczeniem, ani na chwilę nie
porzuca górnolotnego stylu, i mówi, jak z książki – a pomimo to nie wygląda
wcale na komedjantkę, i budzi najszczersze współczucie! Przemawia napuszonym,
sztucznym językiem, upaja się swojemi słowami – a pomimo to odczuwa się ją,
jako do gruntu prawdziwą i szczerą!
Taką Anię niełatwo było „zrobić” –
a jednak „zrobiona” jest doskonale.
Inne postacie, jak Mateusz,
Maryla, panie Małgorzata – również są doskonałe. Atmosfera dziwnie szlachetna i
pełna nieopisanego wdzięku. Życie w ślicznej Avonlei płynie tak, że aż
czytelnik dziwi się, czyż to możliwe, żeby tak żyli, czuli, i mówili prości
farmerzy z wyspy ks. Edwarda? A jednak nie wygląda to na przesadę. Przeciwnie,
wynosi się wrażenie, ze widocznie tak tam być musi – i jakże jest miło zajrzeć
do ich świata, tak różnego niż ten, w którym my żyjemy!
Kolejna część recenzji poświęcona
jest „Ani z Avonlea”:
Ania, jej koleżanki i koledzy,
dzieci z Avonlei, ukończyły szkołę i przestały już być dziećmi. To młodzież
samodzielnie pracująca, rozprawiająca o zasadach i ideałach, zakładająca
związki, marząca o wyższych studjach, stypendjach, uniwersytetach. Na tem tle
Ania dawna piegowata, ruda mała Ania, obecnie młoda, ideowa, pełna zapału
nauczycielka w Avonleaskiej szkole. Jej górnolotny styl obniżył się o jeden
stopień – ale pozostała dusza, żyjąca w ciągłem zachwyceniu.
Nie opanowała Ania swego
roztargnienia, które wpędza ją w komiczne przygody, ale opanowała największą
swą wadę, upajanie się własnym patosem, i brak prostoty. „Poetyczna” Ania,
stała się w gruncie rzeczy, konsekwentną, wyrobioną, wartościową, mądrą
kobietą.
Całość pod względem artystycznym
ustępuje nieco pierwszej części, mniej może ma wdzięku. Przedstawia natomiast
dużą wartość pod względem społecznym i wychowawczym.
- korzystałam z zasobów Cyfrowej Biblioteki Narodowej POLONA
- zachowałam oryginalną pisownię i styl
Ładne recenzje
OdpowiedzUsuńZgadza się! Generalnie, chyba tylko dwa razy natknęłam się na negatywną przedwojenną recenzję "Ań".
Usuń