Dawniej
Nassenheide, dziś – Rzędziny. Mała wieś położona ok. 20 km w linii prostej od
centrum Szczecina. Wydawałoby się, że niepozorna: trochę nowych zabudowań –
powojennych i tych całkiem nowych, niektóre odcinki drogi z zachowanym brukiem,
szkoła… Istnieją tu też budynki powstałe przed I wojną światową – część z nich w kompletnej ruinie.
Dlaczego na blogu poświęconym twórczości Lucy Maud Montgomery w Polsce piszę właśnie o Nassenheide / Rzędzinach? Wczoraj natknęłam się na małą nić, która łączy tą wieś z inną, położoną w Kanadzie – z Cavendish, gdzie 20 maja 1905 roku niespełna 31-letnia Maud Montgomery zapisała w swoim dzienniku:
Dlaczego na blogu poświęconym twórczości Lucy Maud Montgomery w Polsce piszę właśnie o Nassenheide / Rzędzinach? Wczoraj natknęłam się na małą nić, która łączy tą wieś z inną, położoną w Kanadzie – z Cavendish, gdzie 20 maja 1905 roku niespełna 31-letnia Maud Montgomery zapisała w swoim dzienniku:
„[…]
My dear garden! Early in April I took the boughs off my tulip and daffodil bed.
I didn’t expect to see anything growing soon; but there were tiny darling baby
spikes up two inches! Oh, the joy of it! The way I felt was a prayer!
Since
then every day has its own dear miracle of growth. I feel as if I were
assisting at creation. I have a big yellow daffodil on the table beside me now –
a very star of the year. All the lost sunshine of old summers has gone to
colour it. Of course flowers have souls! I’ve known roses I expect to meet in
heaven. […]
I
brought home a library book the other night – “Elizabeth
and her German Garden ” – taking it as Hobson’s choice
because I couldn’t get anything else. I didn’t know anything about it, didn’t
think it was worth much, and made no haste to read it. Finally last Thursday I
began it. Before I had read a chapter I was ready to kick myself for not having
found out what it was before.
It
was delightful – the whole book. My “twin soul” must live in Elizabeth
– at least, as far as gardening is concerned. She has said hundred things that
I always meant to say when I had thought them out sufficiently. I shan’t have
to say them now – Elizabeth has done it so well.”
W tłumaczeniu Ewy Horodyskiej, z zapisku z tego dnia wycięto początkowy fragment o kwiatach – a szkoda, bo wyjaśniałby zachwyt pisarki nad lekturą (że nie wspomnę wycięcia „wyboru Hobsona”, ale to już dygresja…):
W tłumaczeniu Ewy Horodyskiej, z zapisku z tego dnia wycięto początkowy fragment o kwiatach – a szkoda, bo wyjaśniałby zachwyt pisarki nad lekturą (że nie wspomnę wycięcia „wyboru Hobsona”, ale to już dygresja…):
„Przedwczoraj
wieczorem wypożyczyłam z biblioteki książkę zatytułowaną „Elizabeth i jej
niemiecki ogród” – wzięłam ją, ponieważ nic innego nie było. Nie znałam jej,
nie sądziłam, by miała jakąś wartość i dlatego ociągałam się z czytaniem. W
końcu zabrałam się za nią w zeszły czwartek. Zanim jeszcze skończyłam pierwszy
rozdział, miałam ochotę wytargać się za uszy za to, że nie odkryłam książki
wcześniej.
Okazała
się zachwycająca – cała. Elizabeth musi być moją „duchową bliźniaczką” –
przynajmniej gdy mowa o ogrodach. Sto razy wypowiada uwagi, które zawsze
chciałam wygłosić. Teraz już nie muszę nic mówić – Elizabeth wyraziła to
lepiej.”
Maud
pisze w pamiętniku o książce, której autorką była Elizabeth von Arnim. Mary
Annette Beauchamp była Angielką. Urodziła się w Nowej Zelandii, jej ojciec był
kupcem. Kiedy miała 25 lat, przyjęła oświadczyny Henninga von Arnima – byłego oficera
pruskiej armii – „Gniewnego”, jak o nim pisała. W swoim małżeństwie hrabina von
Arnim czuła się samotna i nieszczęśliwa. W 1896 roku przyjechała do Nassenheide
– pomorskiej posiadłości męża, by otworzyć, zgodnie ze zwyczajem, nową szkołę. W
majątku tym mieszkała przez kolejne dziesięć lat – została tu z powodu ogrodu…
Przywróciła do życia pałacowy park – sama w nim pracowała, zgłębiała tajniki
ogrodnictwa, projektowała klomby. W 1898 roku opublikowała swoją pierwszą
książkę-dziennik ogrodniczki Elizabeth
and her German Garden. Jej miłość do ogrodu, bijąca wprost z tej książki,
przeplata się z ironią, humorem i odwagą. Swoje pierwsze książki podpisywała po
prostu "Elizabeth" (i tak właśnie pisze o niej Maud). Elizabeth von Arnim nie
dała się wcisnąć w szablon „pruskiej żony” – jej losy były burzliwe, a
twórczość literacka znacząca. Jej pierwsza książka zaczyna się od słów: „Kocham
swój ogród.” – nic dziwnego, że taka sama miłośniczka ogrodu, jaką była Maud,
uznała ją za “twin soul”! Mała wieś i jej piękny ogród zdobyły literacką
nieśmiertelność.
Dzisiejszego
popołudnia wybrałam się do Rzędzin z dwojgiem wspaniałych ludzi, którzy pracują
w tej samej szacownej instytucji, co i ja – Magdą i Marcinem. Szukaliśmy śladów
domu Elizabeth von Arnim. W sieci znalazłam informację, że z pałacyku zachowały
się tylko trzy stopnie schodów, a część parku jest w posiadaniu prywatnym. Zanim dojechaliśmy do Rzędzin, po drodze zatrzymaliśmy się w
Buku, gdzie całkiem niedawno stanął pomnik Elizabeth – jedyny taki na świecie. Tuż
obok kościoła, do którego czasami uczęszczała, w otoczeniu ukochanych róż stoi
Ogrodniczka z pękiem tych kwiatów:
Założenie parkowe w Rzędzinach, poza częścią która
dzisiaj jest własnością prywatną, ogrodu Elizabeth, niestety, w niczym nie
przypomina. Park był bardzo rozległy, przecięty strumieniem, którego koryto wyschło.
Trudno jest doszukać się wytyczonych alejek – całe poszycie porastają jeżyny,
maliny (pyszne!!) i pokrzywy. Zachował się jednak drzewostan – majestatyczne dęby
i buki strzegą tego miejsca ciemną zielenią liści i grubymi konarami. Przedzierając
się przez chaszcze, natknęliśmy się w kilku miejscach na pozostałości po
zabudowaniach, jednak schodów pałacowych nie znaleźliśmy (choć, jak później się
okazało, przechodziliśmy obok miejsca, gdzie zarastają je krzewy).
Poradzono nam, żeby przyjechać,
kiedy drzewa zrzucą liście, najlepiej zimą – wtedy łatwiej będzie dotrzeć do
ruin. Misji, w takim wypadku, będzie ciąg dalszy!
Dziękuję Magdzie i Marcinowi, że mogłam
razem z Nimi szukać śladów Ogrodu Elizabeth! To było piękne popołudnie!
Dziękuję też mieszkańcom Rzędzin:
Panu, który „tutaj nie mieszka”, Panu na rowerze za wskazanie drogi, Panu w
fajnej koszulce, który dał dalsze wskazówki i przemiłej Pani z psem, z którą ucięliśmy
sobie krótką pogawędkę o Elizabeth i jej ogrodzie.
O kolejnej wizycie w Rzędzinach przeczytacie w poście "W ogrodzie Elizabeth".
P.S. I w Buku, i na odjezdnym w Rzędzinach, przyglądały nam się koty...może to i przypadek, ale czasami w nie nie wierzę... ;)
- http://www.krajoznawcy.info.pl/pomorska-wioska-uwieczniona-w-literaturze-25967
- https://www.google.pl/maps/place/Rz%C4%99dziny/data=!4m2!3m1!1s0x47aa13748b9d4cdb:0x4dc59ac1a76c1512?sa=X&ved=0ahUKEwiNoo3BqNjOAhVH8ywKHTI_DLoQ8gEIYjAK
- http://www.wydawnictwomg.pl/elizabeth-i-jej-ogrod/
- L. M. Montgomery, Pamiętniki. Uwięziona dusza, Nasza Księgarnia, Warszawa, 1996, s. 139
- L. M. Montgomery, The Complete Journals of L.M. Montgomery: The PEI Years, 1901-1911, Oxford University Press, Don Mills, Ontario, p.129
Dzięki za kolejny, inspirujący wpis! Niesamowite, że ślady naszej ulubionej pisarki możemy odnaleźć również w kraju nad Wisłą (w jego obecnych granicach). Czy wyczuwałaś w tym miejscu ducha L.M. Montgomery? Czy miejsce to przypomina w jakiś sposób jej świat Wyspy Księcia Edwarda?
OdpowiedzUsuńMyślę, że po tym, jak Elizabeth von Arnim opuściła Nassenheide, ogród mógł przypominać opuszczony ogród Heleny Gray. Dzisiaj chyba mu bliżej do zarośniętego chaszczami Tajemniczego Ogrodu.
UsuńKiedy szukaliśmy pozostałości ruin, myślałam o tym, jak ogród Elizabeth mógł kiedyś wyglądać - co w nim rosło, jak zmieniał się wraz z porami roku, gdzie wytyczono alejki. Jestem pewna, że większość rosnących tam drzew przyglądała się przechadzającej pomiędzy nimi Elizabeth. Zabrałam ze sobą jej książkę i sfotografowałam pod jednym z dębów. Kiedy już straciłam nadzieję, na odnalezienie schodów, przyłapałam się na tym, że w myślach proszę Elizabeth, żeby jakoś wskazała nam to miejsce. Niestety, do ruin nie dotarliśmy - takie widocznie było zrządzenie losu.
Jeśli chodzi o ducha Maud... napisałam o tych dwóch kotach (jeden z nich dał się sfotografować), które bacznie nam się przyglądały. Przypomniało mi się, że kiedyś Bernadka Milewski opisywała takie nieoczekiwane spotkania z kotami podczas swoich wypraw na PEI. Także sama Maud, która kochała koty, w "The Alpine Path" wspominała kota, którego spotkała podczas swojej podróży poślubnej. Może i te nasze koty nie znalazły się przypadkowo?... kto tam wie! ;)
Właśnie te koty również skojarzyły i się z kotami z bloga Bernardki... Muszę przyznać, że nie czytałem "Elizabeth i jej ogrodu", ale Twój post mnie do tego zainspirował. Czy polecasz tę książkę, czy można w niej znaleźć coś z ducha Maud, oprócz tego, że sama ją lubiła?
UsuńElizabeth w podobny, jak Maud, sposób opisuje piękno przyrody - a to zawsze mnie urzeka. I podobnie jak ona, musiała mieć ogromne poczucie ironii i dystansu do siebie. Przy niektórych fragmentach można uśmiechnąć się od ucha do ucha. Była chyba bystrym obserwatorem ludzi. Książkę polecam! Przeczytałam ją ubiegłej jesieni i już wtedy miałam chęć zobaczyć to miejsce, ale jak to zwykle bywa - nie złożyło się ;). Ale widocznie tak właśnie miało być - wyprawa musiała poczekać, aż powstanie blog ;)
UsuńZachęciłaś mnie na tyle, że zamówiłem książkę - jest juz w drodze do mnie. Cieszę się na tę lekturę, która może swoim nastrojem przedłuży nieco wakacje:)
UsuńSuper wpis Agnieszko! Ciesze sie, ze szukasz sladow Maud w Polsce :) Juz niedlugo moja droga bedziesz na Wyspie!!!
OdpowiedzUsuńWczoraj wieczorem bylismy na plazy z Pam Campbell. Wczesniej widzialam slynny stol, przy ktorym usiadlo w 1918r. 13 osob i 3 z nich zmarlo w przeciagu kilku miesiecy (wsrod nich Frede). I oczywiscie widzialam tam 2 koty... Uwazam, ze duch Maud zawsze sie w ten sposob ujawnia.
Pozdrawiam z Blue Moon!
Dziękuję, Bernadko!
UsuńZa chwilę dni do wyjazdu będę odliczać na palcach rąk! :) Już się nie mogę doczekać!
Witaj Agnieszko! Dziękuję za bardzo interesujący wpis .To niezwykłe że są w Polsce miejsca które mają związek z L.M. Montgomery, poprzez Elizabeth i jej twórczość oraz miłość do kwiatów .Życzę pomyślności podczas podróżowania na Wyspę , pozdrawiam z Lubelszczyzny.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że natknęłam się na wzmiankę o ogrodzie Elizabeth w dziennikach Maud. I że jest on tak blisko mnie.
Pozdrowienia ze Szczecina
przez przypadek ( ja to w życiu ) znalazłam w bibliotece książkę "Elizabeth i jej ogród"- czytając wracały wspomnienia z dzieciństwa i żal że w dzisiejszych czasach brak ogrodów z pięknymi dywanami kwiatowymi - tak pospolite polskie kwiaty ogrodowe gdzieś a może dlaczego zniknęły :(
OdpowiedzUsuńWiosna tuż, tuż.. a ja jestem bardzo szczęśliwa że poznałam OGRÓD ELIZABETH :)
"Elizabeth i jej ogród" czyta się doskonale, a kiedy spojrzy się przez pryzmat jej opowieści na ten park, na jego zarysowane aleje, strumyk (wiosną koryto było wypełnione po brzegi!), stanie na tych ostatnich trzech stopniach - ogarnia wielki żal, że piękno tego miejsca skrywa historia, że nikt nie zadbał o niego. Pozostaje nam oczami wyobraźni zobaczyć barwy i poczuć zapach kwiatów, dostrzec postać w jasnej sukni, która żywo dyskutuje z ogrodnikiem... :)
UsuńJak zwykle, wszystko ciekawe, co tu przeczytałem, włącznie z komentarzami. Już wcześniej chciałem nadmienić, że mieszkając w Szczecinie, musi Ci być blisko do W.Ks.E. bo szum fal niesie się w dal, właśnie do Zielonego Wzgórza. Piękno ogrodu jest także bliskie mojemu sercu... co trochę także jest w moim "Odnalezionym skarbie"...
OdpowiedzUsuńTeoretycznie mam do niej bliżej niż z Krakowa ;), przynajmniej o te kilkaset kilometrów - jak to powiedziano mi kiedyś w szkole Maud, że przecież Szczecin, to prawie Niemcy! - tak daleko!. ;)
UsuńMam faktycznie tutaj kilka miejsc, z których blisko mi do Wyspy i miejsc związanych z Maud: na przykład dwie ulice nawiązujące do domów, w których mieszkała Ania (a przynajmniej jedna z nazw została nadana intencjonalnie, w czym maczałam palce)i oczywiście ogród Elizabeth.