W ferworze przygotowań do wyjazdu (i pewnych fascynujących poszukiwań związanych z Maud), brakowało mi czasu, żeby popracować
nad nowym wpisem. Jednak tęsknota za blogiem jest silniejsza ;) i, pomimo
późnej pory i ogólnego bałaganu wokół walizek, zasiadłam przy Pokrewnych duszach. W swoich notatkach
wyszukałam na dziś coś o... ciociach.
W czerwcu 1934 roku, w Warszawie, trwał okres sprzedaży książek pod hasłem „Lektura
na wakacje”:
„Miłośnicy książek spędzają całe
popołudnia na wędrówce od księgarni do księgarni, od wystawy do wystawy, oglądają
i przebierają i kupują.”
I dalej:
Właśnie! „Ania z Avonlea”. Ten fragment artykułu przypomina mi moją
pierwszą „Anię”, którą 26 lat temu otrzymałam z rąk Cioci właśnie, Eli, o czym pisałam już w
pierwszym poście. Okazuje się, że nie tylko moja Ciocia wiedziała, co wybrać
dla ośmioletniej siostrzenicy ;) – widać, prawdziwe Ciocie od pokoleń wykazują
wrodzony w tym względzie dar.
A Wasze pierwsze Anie (a może inne bohaterki)? Jak do Was trafiły?
- zbiory archiwalne Jagiellońskiej Biblioteki Cyfrowej; ABC : pismo codzienne : informuje wszystkich o wszystkiem, 1934, nr 161
Kiedyś już o tym wspominałem, że pierwszy kontakt z "Anią z Zielonego Wzgórza" nastąpił w szkole - zdaje się w klasie V, była obowiązkową lekturą. A następny, dobrych parę lat później, w wakacje - w moim przypadku również z polecenia cioci. Jestem jej do dzisiaj za to niezmiernie wdzięczny!
OdpowiedzUsuńTak, pamiętam, że pisałeś o tym. Dobrze jest mieć taką Ciocię! :)
OdpowiedzUsuńMoja przygoda zaczęła się wcześnie, bo chyba dopiero uczyłam się czytać, za to uwielbiałam słuchowiska typu bajki muzyczne i wtedy dostałam od mojej kochanej mamy 5 kaset słuchowiska z Anią, z pięknymi obrazkami na okładce, jak dorasta, a włosy stają się kasztanowe, muzyka ze wstępu zawsze mnie wzrusza...
OdpowiedzUsuń